Słyszała świst wiatru uderzającego o szyby, czuła przeciąg dobywający się ze szczelin między deskami podłogi i ścian. Gdzieś z tyłu rozbrzmiały ciche kroki porywacza. Trzęsła się, bynajmniej nie z zimna. Uchyliła powieki, powoli odzyskując przytomność. Bolał ją kark. Poruszyła dłońmi i ku własnemu przerażeniu poczuła, że są skrępowane sznurami. Próbowała się szarpać, ale to nie pomogło, słychać było tylko ciche „mmm” i zaciskanie lin na nadgarstkach. Serce jej przyspieszyło. Zaczęła się nerwowo rozglądać po pomieszczeniu, leżąc na brzuchu, ze związanymi rękami i ustami zakneblowanymi starą, białą chustą.
Ciemno.
Przed oczami przelatywały jej obrazy z dawnych lat. To działo się drugi raz. Bała się. Była przerażona sytuacją. Nie wiedziała, co ją czeka. Zacisnęła mocno powieki.
- Oho, widzę że nasza księżniczka się ocknęła – powiedział spokojny głos należący do porywacza. Podszedł do niej ostrożnie, nie chcąc jej przestraszyć. - Wybacz za te liny, ale muszę mieć pewność że nie uciekniesz. Naprawdę nie chciałem cię porywać, ale... nie dałaś mi wyboru. Trzeba było siedzieć grzecznie w szkole, panienko Valliere – powiedział i pogłaskał ją delikatnie po głowie, licząc na to że się uspokoi, co miało odwrotny skutek. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, z których spływały łzy.
Zobaczyła JEGO twarz i ten przerażający uśmieszek zamiast spokojnego wyrazu twarzy porywacza. Zaczęła się szarpać w panice, starając się powstrzymać cieknące jej z oczu łzy.
„Tsusen, pomocy..”
Wampir niespodziewanie wyłonił się z cienia.
- Mógłbym tańczyć przy rytmie waszych serc – powiedział, wystukując rytm o ostrza. Spomiędzy podziurawionych ubrań wydobywał się dym z poranionej skóry, jego twarz nie przypominała ludzkiej. Rzucił ostrzem w stronę mężczyzny, raniąc go w ramię . Ten zaklął pod nosem. Spodziewał się, że zaklęcie zadziała jednak odrobinę dłużej. Zakrył dłonią krwawiącą ranę, patrząc w jego stronę. Ostrze pojawiło się z powrotem w dłoni Tsusena. Zlizał z niego krew, a jego oczy zaczęły lśnić przerażającą czerwienią. - Nawet smaczną masz krew - stwierdził, obnażając kły.
- Jeśli myślisz, że będę cię błagać o wybaczenie, to się mylisz! – powiedział, wyciągając z palącego się cicho ognia szpadel od pieca – Nie poddam się tak łatwo, ktoś musi im pokazać, gdzie jest ich miejsce! Nienawidzę szlachciców! Oszukują! Gwałcą! Myślą, że są nie wiadomo kim! Nie będę na to bezczynnie patrzył! I żaden pies Królowej mi nie przeszkodzi! – krzyknął zdeterminowany, choć wiedział, że nie ma z nim szans bez przygotowania. Ruszył na niego.
- Mmm! – szarpała się Roza, patrząc z podłogi na Tsusena i starając się poluzować więzy. On zaś wykręcił porywaczowi ręce do tyłu. Kopnął go w nogę tuż pod kolanem, by uklęknął. Uniósł jego ręce do góry, aby pochylił się do przodu. Słychać było cichy jęk bólu. Wystarczył jeden ruch, by wybić mu stawy z rąk.
- Dla twojej wiadomości, mój własny ojciec zgwałcił na moich oczach moją siostrę - warknął mu tuż przy uchu. Powiedział to tak, by Roza tego nie usłyszała, ale nie miał pewności, czy mu się udało. - Ostatnim razem z tym, jak ją nazwałeś, psem królowej, byliśmy na misji gdzie jacyś szlachcice gwałcili kobiety. I wiesz co? Ten pies przebrał się za jedną z nich, by ich złapać na gorącym uczynku. Z rozkazu samej królowej – oznajmił, nieco mocniej na niego napierając. Popchnął porywacza do przodu, a jednocześnie puszczając jego ręce. Mężczyzna wywrócił się na drewnianą podłogę zupełnie zdezorientowany. Jakby nigdy nic, Tsusen podszedł do Rozalii i rozciął jej więzy, ściągając jej z ust knebel, podczas gdy ona, odrobinę roztrzęsiona, przypatrywała się mu uważnie. Podniosła się i usiadła, opierając się o ścianę. Ciągle miała rozpiętą suknię, spod której widać było jej bieliznę. Dłonie lekko jej się trzęsły. - Ech, znam lepsze węzły. A jeżeli chodzi o tortury, to jestem w nich mistrzem – oznajmił, obnażając swoje zębiska w sadystycznym uśmiechu. Roza popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, po co jej to mówi. Milczała, zapinając z powrotem guziki. Bała się, że jeżeli powie choć słowo, głos jej zadrży.
- A ty co tak milczysz? –zapytał wampir, patrząc na Rozę - Czyżby moja pani się kogoś bała?
Zapięła ostatni guzik, udając, że go nie słyszy ani nie widzi jego wrednego uśmieszku.
- A czy jeśli coś powiem, poczujesz się lepiej? – spytała, podnosząc na niego wzrok. Skrzyżowała ręce na piersi, niby od niechcenia, jednak naprawdę tylko po to, by się nie trzęsły. - Mówiłam, że zamiana ról była bez sensu, ale oczywiście pan wielowieczny wampir wiedział lepiej – zmierzyła go wzrokiem z wyrzutem. Miała mu za złe to, co mówił o niej, gdy była jego służącą. Prychnęła, odwracając głowę w drugą stronę.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale ciągle tu jestem – przypomniał o sobie porywacz, gdy wstał z ziemi i zaczął się im przyglądać. – Moja siostra została sprzedana szlachcicowi, więc wiem, co wtedy czułeś. Nieźle mi dokopałeś, przyznaję – dodał, patrząc na niego z uznaniem.
- To, że jakiś szlachcic skrzywdził kogoś ci bliskiego, nie znaczy, że masz porywać wszystkich szlachciców jak leci – oznajmiła Roza, patrząc na niego z ziemi – Tym sposobem niczego nie osiągniesz, nawet jeśli ich ośmieszysz. Choć muszę przyznać, że widok Hrabiego Regatta ozdobionego jak prosię pośrodku miasta musiał być naprawdę ciekawy – zaśmiała się wrednie, wyobrażając to sobie – Nienawidzę tego zboczeńca, nie myśl sobie, obmacuje nie tylko chłopki. Po plecach przeszedł jej dreszcz. - Obleśny wieprz – mruknęła pod nosem – Chcesz, to mogę pomóc ci w zemście. Nie ty jeden klniesz na takie zachowanie wśród szlachciców, ja też nienawidzę tych padalców. Królowa nie bez powodu wysłała mnie tutaj. Nie kazała cię zabić a przyprowadzić do niej. Nie zastanawia cię to? Po tym co zrobiłeś, śmiało można by pominąć nudne procesy i przejść do egzekucji. Teraz dam ci wybór: przyjmiesz moją ofertę współpracy albo poślę cię na stryczek, tak jak powinnam. To jak? Wysłuchasz mnie czy mam pozwolić mojemu słudze dokończyć zabawę? Ostatnio narzekał na nudę – dodała w zastanowieniu, przypominając coś sobie.
- Jeżeli pozwolisz, chcę coś sprawdzić. Nie bój się, gdybym pragnął ci coś zrobić, nie czekałbym aż do teraz – powiedział Tsusen, podchodząc do porywacza, by po chwili zatopić kły w jego szyi.
- Co.. co ty robisz!? – zawołał zaskoczony mężczyzna. Po dwóch sekundach wampir się odsunął, zasłaniając twarz maską i kapturem. Porywacz spojrzał na niego zdezorientowany, trzymając dłoń na ugryzieniu.
- Znikam na trochę. Tylko nie rozrabiajcie, bo będę o tym wiedział - oznajmił i śmiejąc się jak szaleniec, zniknął. Rozalia westchnęła w załamaniu, patrząc na miejsce, w którym rozpłynął się w powietrze.
- Chyba muszę się pogodzić z tym, że robi, co mu się żywnie podoba. Nie, czekaj! To by było zbyt proste, trzeba mu dać nauczkę - zaśmiała się chytrze pod nosem, aż mężczyźnie ciarki przeszły po plecach.
***
Pojawił się w tym samym miejscu po jakichś pięciu minutach, na dłoniach trzymając nieprzytomną dziewczynę. Miała średniej długości brązowe włosy oraz dość kuszące krągłości. Na ubraniu z przodu widniała plama krwi, ale widać było, że to nie jej. Położył ją na starej kanapie, po czym sam usiadł w jakimś ciemnym kącie, skąd widać było tylko jego lekko błyszczące krwiste ślepia.
- Za niecałe dwie minuty powinna się ocknąć - powiedział spokojnie, czyszcząc swoje ostrze.
- Miło, że wróciłeś – westchnęła – Nie zabiłeś nikogo, prawda? – spytała, patrząc na niego uważnie. Nie minęło kilka minut, a dziewczyna niewiele starsza od Rozy ocknęła się, podnosząc i siadając na kanapie. Uniosła wzrok i na chwilę zamarła.
- Braciszku! – łzy napłynęły jej do oczu. Wstała i rzuciła się mu w objęcia, a mężczyzna, nie wierząc we własne szczęście, przytulił ją mocno do siebie.
- Już w porządku, Erin, jestem przy tobie – wyszeptał siostrze do ucha, by dodać jej otuchy. Spojrzał na Tsusena, nadal ściskając mocno swoją siostrę. - Dziękuję, mam u ciebie dług. Sam nie mogłem jej uratować – powiedział ze łzami w oczach, choć starał się opanować i trzymać fason. Pocałował siostrę w czubek głowy i przytulił mocno, głaszcząc ją po głowie. Rozalia uśmiechnęła się, widząc, że są szczęśliwi. Nie miała serca im teraz przerywać. Wstała cicho, dając im odrobinę czasu dla siebie.
- Musimy zawieźć ich do Królowej, prędzej czy później ich złapią, a wtedy nie będę mogła im pomóc. Królowa ma u mnie dość spory dług zaufania, wiem co robić – powiedziała szeptem do Tsusena, patrząc na niego i będąc bardzo blisko. Odetchnęła głęboko, opierając się lekko o oparcie kanapy.
- Królowa się ucieszy, teraz będzie mogła powołać Komisję Szlachecką. Potrzebowała kogoś nieprzekupnego, by sprawdzał szlachciców podejrzanych o nadużywanie władzy i znęcanie się nad chłopami. Teraz szczury będą się pilnować, zwłaszcza jeżeli dowódca ma taką przeszłość – dodała z chytrym uśmieszkiem – Na tym będzie polegać współpraca, o której mówiłam. Spojrzała na zegarek w pomieszczeniu. - Czas się zbierać, załatwmy to jak trzeba. Zajmij się nimi – rozkazała, idąc w stronę drzwi. Zacisnęła dłonie w pięści, przypominając sobie fragment przeszłości.
- W razie czego, jakbyś potrzebował kogoś do zbierania informacji, polecam się – powiedział mężczyzna, wstając z kąta i chowając ostrze. Spokojnie ruszył za Rozą.
- Coś nie tak?- szepnął blisko Rozy.
- Nie, wszystko jest w porządku – powiedziała cicho.
Jej wzrok był odległy. Zacisnęła mocniej dłonie.
- Ty, jak się nazywasz? – spytała, patrząc na niego przez ramię.
- Gerald Longtton, panienko – odpowiedział, trzymając pod ramieniem swoją siostrę i idąc w ich stronę
– Chętnie zgodzę się na współpracę, mam kogoś, kogo muszę chronić – mówiąc to, popatrzył na siostrę z uśmiechem.
- Liczę na to, że nie zawiedziesz mnie i Królowej – odparła chłodnym tonem. Odwróciła się i wyszła z rezydencji. Uśmiechnęła się pod nosem i skierowała w stronę powozu.
***
Było już bardzo późno, gdy wracali. Przed nimi jeszcze długa droga. Wreszcie mieli odrobinę spokoju. Gerald Longtton zdobył tytuł szlachecki i pozwolenie na śledztwa w sprawie nadużywania władzy wśród arystokracji – pod warunkiem, że nigdy więcej bez wyraźnej przyczyny lub rozkazu od Henrietty nie zaatakuje szlachcica. Sami też będą kontrolowani, a w najbliższej przyszłości mieli pozyskać współpracowników z Komisji Szlacheckiej. Zamieszkają razem na zamku. Tylko Rozalia nie tryskała energią na myśl o kolejnym sukcesie. Wpatrywała się w okno nieprzytomnym wzrokiem, zaciskając dłonie, choć i tak widać było ich nieznaczne drżenie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, ile ta misja ją kosztowała. Wróciły wszystkie bolesne wspomnienia, których starała się pozbyć od wielu lat. Tsusen westchnął bezgłośnie.
- Powiedz, co cię trapi, to ci ulży - powiedział, patrząc za okno. – A wiem, że coś cię trapi. Mówi to bicie twego serca, poza tym siedzisz zbyt spokojnie - zerknął na nią kątem oka - Dobrze jest się komuś wygadać, człowiek od razu czuje się wtedy lepiej - dodał spokojnie.
Roza powoli przeniosła wzrok z okna na niego, jakby się zastanawiała. Podkuliła nogi i owijając wokół nich ręce, schowała głowę w kolanach. Zacisnęła mocniej dłonie. Nie odzywała się jeszcze przez długi czas, rozważając jego słowa, aż w końcu przemówiła.
- Moje wspomnienia wróciły, wszystkie – powiedziała cicho – Czuję na nadgarstkach liny, tak jak wtedy. Tam było tak ciemno, a ja byłam sama do czasu, aż zaczęło im się nudzić. Wiem, że nie powinnam się bać, dzieci szlachciców ciągle są porywane, powinnam przywyknąć, ale.. nie potrafię zapomnieć. Nie chodziło im o okup, chcieli mieć rozrywkę, a ja dałam się złapać. Zwłaszcza ON, pamiętam dokładnie jego twarz, ten paskudny uśmiech i radość gdy wyciągali mnie siłą i zaczynali bić. Nie potrafiłam się bronić, oni byli dorośli, a ja byłam tylko dzieckiem. Kopali mnie, bili, przykładali rozżarzony węgiel do skóry, powoli, by widzieć jak cierpię. Za każdym razem pytali mnie: „ Boli? Jak bardzo? Czy cierpisz?” Głodzili mnie, traktowali jak kundla. Ojciec nie mógł mnie odnaleźć – w tym momencie zaczął jej się łamać głos – Zapadłam się pod ziemię. To piekło trwało osiem dni. Nie mogli mnie odnaleźć przez osiem dni. Każdego dnia to samo, starałam się udawać omdlenie, by przestali, ale… ale kiedy zorientowali się, że chciałam ich oszukać, bili jeszcze mocniej, a później wrzucali z powrotem do tego ciemnego miejsca. To była chyba jakaś piwnica. Nie wiem, zapomniałam. Liny wiązali bardzo mocno. Nie było okien, wszędzie strasznie zimno. Tak bardzo się bałam – słychać było, że płacze – Pamiętam też, że tata po mnie przyszedł. Wziął mnie na ręce, mówił do mnie, a ja nie byłam w stanie nawet się ruszyć czy zareagować. Wszystko wtedy wydawało mi się jakby zamglone, nie wierzyłam, że to prawda... tylko że to sen albo że wreszcie umarłam. Wyniósł mnie stamtąd. Nie pamiętam, co się wtedy dokładnie działo. Tata mówił mi coś, abym się nie bała, że już wszystko jest w porządku. Potem straciłam przytomność i ocknęłam się po miesiącu w szpitalu. Usłyszałam, jak lekarze rozmawiali z moimi rodzicami o tym, że prawie umarłam z wycieńczenia. Ślady po linach były tak mocne, że widziałam je jeszcze wtedy na nadgarstkach. Milczałam przez wiele dni, śniły mi się koszmary. Ich śmiech obijał mi się o uszy przez długi czas. Wiem, że martwiłam tym rodziców, ale nie potrafiłam inaczej. Bałam się, że wrócą, że znowu będę musiała przejść przez ten koszmar! – dokończyła i spojrzała na niego roztrzęsiona. Z oczu lały jej się łzy, a ona sama była przerażona.
- Wiem jak to jest – powiedział Tsusen, siadając obok niej i lekko przytulając ją do siebie, czego kompletnie się po nim nie spodziewała. Patrzyła zaskoczona w miejsce na którym jeszcze przed chwilą siedział, z wolna przestając płakać . - W moim świecie podobnie mnie karano, a poza tym, co mówiłaś, jeszcze... - przerwał na chwilę - "wyrywali mi mięśnie"- dodał w myślach - Nie uwierzyłabyś, co mi robili i jak wtedy wyglądałem -powiedział spokojnie, a ona popatrzyła na niego smutnym wzrokiem. - To już nie wróci, a jeżeli wróci, z rozkoszą zabawię się z tymi ścierwami - jego uśmiech stawał się z każdą chwilą coraz bardziej sadystyczny. Odchrząknął cicho – Dobrze by było, byś się zdrzemnęła –stwierdził, nadal siedząc spokojnie obok niej. Zacisnęła lekko dłoń na ubraniu Chowańca, patrząc na niego. Przetarła wierzchem dłoni zapłakane oczy i zapominając na chwile o całym świecie, wtuliła się lekko w Tsusena.
- Masz rację – przyznała. Czuła się już znacznie lepiej – Teraz, gdy w końcu to komuś powiedziałam, poczułam się lepiej – dodała ciszej. Powoli położyła głowę na jego kolanach. Spojrzała na bransoletkę na nadgarstku i poczuła się bezpieczniej. Zamknęła oczy. - Jesteś pierwszą osobą, której o tym opowiedziałam, dziękuje ci za wszystko, Tsusen – chyba po raz pierwszy nazwała go na głos po imieniu. W normalnych okolicznościach zabiłaby go za to, że jest tak blisko, ale teraz nie miała już po prostu na to siły. Wampir nic nie odpowiedział. Oparł jeden łokieć o framugę okna i spokojnie patrzył za nie. Roza, o dziwo czuła, się przy nim bezpiecznie. W końcu się uspokoiła i po chwili zasnęła…
***
Po pewnym czasie, gdy większość drogi była już za nimi, otworzyła oczy. Spała dość długo, było jej bardzo wygodnie, choć nie pamiętała dlaczego. Przekręciła się i zastygła w bezruchu, zdezorientowana widokiem tak znajomego jej ubrania. Zamrugała z niedowierzaniem i spojrzała w górę.
Krzyknęła ...
...i spanikowała. Oddaliła się na największą możliwą odległość. Czyli drugi koniec siedzenia. Podkuliła dla pewności nogi, patrząc na Tsusena jak wściekły kot.
- Cz.. czemu ja na tobie spałam..!? – syknęła w jego stronę, podkulając jeszcze bardziej nogi, jakby co najmniej minimalna bliskość miała ją poparzyć – Zaraz, czyżbyś rzucił na mnie jakieś wampirze czary-mary, aby mnie do siebie zwabić!? – spytała śmiertelnie poważnie.
Nagle ją olśniło i poczerwieniała w jednej chwili, patrząc na niego.
- Załóżmy, że to nie miało miejsca, dobrze? – mruknęła w jego stronę. Ten przeniósł leniwie wzrok zza okna na Rozę, po czym wzruszył ramionami, jakby to mało go obchodziło i ponownie zwrócił głowę za okno.
- Mnie to obojętne - powiedział jakby od niechcenia.
- I tak ma być – odparła krótko, nadal podkulona w swojej kryjówce. Przyjrzała się mu dokładnie i zauważyła, że wciąż jest ranny.
„Igły ze srebra” - przeszło jej przez myśl.
Wiedziała że to zapewne boli, w końcu jest wampirem, a srebro jest dla nich jak śmiertelna trucizna.
– Nadal się nie zagoiły? Twoje rany... to moja wina, zbyt łatwo dałam się złapać – powiedziała powoli, przyglądając mu się, jakby sprawdzając, czy zaraz nie padnie trupem.
- To niewielkie ranki, a że spowodowało to srebro, potrwa z parę dni, zanim się zagoją – odrzekł spokojnie, wzruszając ramionami. Zakrył usta dłonią ziewając. - Ile jeszcze zostało do zamku? –zapytał, a ona wyjrzała przez okno, by sprawdzić gdzie są.
- To jeszcze trochę potrwa – oznajmiła opanowanym tonem i znów na niego spojrzała.
- Byłoby lepiej, gdybym napił się krwi, to było dość mocne i stare zaklęcie – wyjaśnił spokojnie.
- A więc potrzebujesz krwi, tak? – spytała, siadając normalnie na siedzeniu – Możesz napić się mojej, to przeze mnie ucierpiałeś, więc wyrównamy rachunki – dodała, patrząc na niego – Co prawda, pewnie moja krew ci nie posmakuje, ale jako twoja pani mogę cię czasem nakarmić.
Spojrzał na nią.
- Ale wiesz co to może oznaczać, prawda? - zapytał spokojnie, obserwując jej reakcję. Poczerwieniała i spojrzała na swoje kolana, przypominając sobie. - Tak, jestem tego świadoma, pij ile chcesz – rzekła. Patrząc na swoje rany stwierdził, że nie będzie się kłócił.
- Jeżeli sobie tego życzysz – powiedział. Lekko odsuwając ubrania z jej szyi, nachylił się i bardzo powoli zatopił kły w niej kły, powoli spijając krew.
Rozchyliła lekko usta, czując, jak wampir się w nią wgryza. Nigdy jeszcze się tak nie czuła, to było bardzo intensywne uczucie. - Ach – westchnęła cicho, czując powoli wypływającą krew - wydawała się teraz niezwykle krucha i delikatna. Zaczął pić nieco łapczywiej. Wypił jeszcze kilka łyków, po czym oderwał się od jej szyi i lekko ją oblizał, zaleczając jej ranki.
- Dawno nie piłem takiej krwi - powiedział, ocierając usta wierzchem dłoni - prawie zapomniałem, jak smakuje dziewica - mruknął do siebie i jakby nie przejmując się swoim stwierdzeniem, wyjrzał za okno.
- Dziewica cię słyszy – burknęła, opierając się o siedzenie, prawie leżąc.
Dyszała.
Rumieniła się skołowana.
Spojrzał na nią.
- W moim świecie byłabyś bardzo wyjątkowa z tego powodu – powiedział, po czym zerknął z powrotem za okno. Zamknął na chwilę oczy, wsłuchując się w odgłosy panujące za powozem.
- Czy mógłbyś przestać obgadywać moją cnotę..!? – warknęła na niego widocznie zirytowana – Idiota! – dodała i zdzieliła go po głowie, choć wiedziała, że nie wiele to dało. Westchnęła. Nie wiedziała czemu, ale poczuła ulgę, widząc, że jego rany całkowicie zniknęły. - Cieszę się, że moja krew cię wyleczyła, nie narażaj się zbyt łatwo, tylko sprawiasz mi tym kłopoty – mruknęła do niego, choć nie chciała dać po sobie poznać, że się o niego martwiła. Przesiadła się, nadal odrobinę skołowana, na siedzenie naprzeciwko i położyła na nim, tyłem do Tsusena.
- Nie obgaduję twojej cnoty, tylko stwierdzam fakt, że... - przerwał na chwilę - A, nieważne. Po prostu dla niektórych kobiet w moim świecie cnota była gorsza niż największa tortura, więc puszczały się z pierwszym lepszym - powiedział obojętnie - Tutaj widać, że są inne czasy - uśmiechnął się lekko -prawie jak te, w których byłem człowiekiem – otworzył swoje złote oczy i spojrzał na powoli ciemniejące niebo. Słońce powoli chowało się za wzgórzem.
- Inne czasy? – zaśmiała się - Chyba zapomniałeś o Rachel, jej matka również nie jest lepsza. Mogłabym przysiąc, że przespała się z większością mężczyzn w Tristtein i Germanii – powiedziała Roza kpiąco – Ma na swoim koncie też mojego pierwszego chłopaka. Zrobi wszystko, żeby mi dopiec. – mruknęła pod nosem, ale na tyle głośno, że jej Chowaniec spokojnie mógł to usłyszeć – Może i będę nudna, ale czekam na kogoś właściwego. Na kogoś, w kim naprawdę się zakocham, na prawdziwą miłość – rzekła spokojnie, wpatrując się w szwy na jedwabnym siedzeniu tuż przed sobą.
-I to się chwali-powiedział spokojnie, zamykając oczy. Nie odpowiedziała na to, westchnęła tylko cicho.
- Ciężko być wampirem..? – spytała po chwili – ciągle przypominasz mi męczennika, mam wrażenie, że za czymś tęsknisz, choć widzę, że nie masz problemu z zabijaniem.. – dodała, wyrywając nitkę z siedzenia i uśmiechnęła się kącikiem ust – Ktoś kiedyś mi powiedział, że „ nie powinno się przywyknąć do zabijania, bo wtedy stajesz się mordercą, a mordercą staje się ten, kto nie ma czegoś, co chce chronić”...
- zamyślona bawiła się nitką w dłoniach.
- Zabijam prawie odkąd drugi raz się narodziłem - powiedział Tsusen spokojnie - i to nie z własnej woli - dodał obojętnym głosem - A straciłem osobę, którą chciałem chronić wtedy, gdy zostałem przemieniony, a moja siostra zginęła pod gruzami domu - dalej wpatrywał się w widok za oknem -Zabijam tylko te osoby, które na to zasługują. Zrobiła w tej chwili coś, czego nawet ona się po sobie nie spodziewała. Przekręciła się w jego stronę, wstając z miejsca i.. przytuliła go. Spokojnie i czule go przytuliła.
- Nigdy nie zrozumiem do końca, co czujesz i ile wycierpiałeś – wyjaśniła – to wiesz tylko ty sam – dodała spokojnie - Nie chcesz pewnie, bym wtrącała się w twoją przeszłość – dokończyła, puszczając go – Tak, to była beznadziejna próba pocieszenia cię, nie rób z siebie takiego męczennika, głupi sługo. Ciągle jesteś komuś potrzebny. Twoje życie teraz należy do mnie, nie zapominaj o tym – odparła, patrząc na niego z wyższością, krzyżując ręce na piersi. Uśmiechnęła się wrednie kącikiem ust. Przytrzymała się dachu - dobrze wiedziała gdzie są. Powóz powoli się zatrzymał, a Roza kopnięciem otworzyła drzwi. - Kiedyś znowu znajdziesz osobę, którą będziesz chciał chronić – powiedziała, patrząc na niego spokojnie. Uśmiechnęła się wrednie w jego stronę i wyszła z powozu, zakładając kaptur na głowę.
- To zabrzmiało jakby Pani coś sugerowała – zażartował, gdy wyszła, a on wyszedł za nią. Spokojnie ruszył w stronę zamku. Roza zarumieniła się lekko na to stwierdzenie, odrobinę zirytowana.
- Zdaje ci się, sługo – mruknęła, wchodząc do pokoju – Gdybym coś sugerowała, zabrzmiałoby to zupełnie inaczej – westchnęła załamana – Coś ze mną nie tak, zaczynam gadać głupoty – stwierdziła pod nosem, idąc w stronę komody, tuż obok szafy
"Ciekawe co tam u moich dzieci" – pomyślał. Spojrzał w niebo z lekkim uśmiechem. Dziećmi nazywał swoich uczniów, których kiedyś trenował oraz niektóre osoby przemienione przez niego.
– Muszę się napić, nigdy więcej takich misji – mruknęła zmęczonym głosem i wyciągnęła z szafki butelkę czerwonego wina i kieliszek. Zatrzasnęła drzwiczki szafki nogą i nalała sobie wina do kieliszka. Potrząsnęła nim lekko, wpatrując się w jego czerwony kolor. - Minęło już tyle czasu... – powiedziała do siebie pod nosem i uśmiechnęła się lekko kącikiem ust. Wypiła duszkiem wino, wzięła głęboki oddech i oparła się o komodę.
- Dzieci nie powinny pić - stwierdził spokojnie Tsusen. Rozalia znowu nalała sobie wina i napiła się, nie zwracając uwagi na swojego Chowańca.
- Nie jestem dzieckiem – powiedziała opanowanym głosem – Mam osiemnaście lat – dodała i znów napełniła kieliszek, wypijając duszkiem czerwone wino. Odetchnęła głęboko i spojrzała w sufit, uspakajając się - to była dla niej męcząca misja. Wampir usiadł pod oknem na niewielkiej poduszce a dokładniej uklęknął na tej poduszce i usiadł na nogach. Położył przed sobą prostokątny kamień szlifierski i kilka niewielkich gwiazdek, które zamówił pewnej nocy u jednego z kowali. Uśmiechnął się lekko. Oparł krawędź gwiazdki i powoli zaczął się bujać w przód i tył, ostrząc ową broń. Miał też odpowiednie miejsce na ich trzymanie. Nie przejmował się tym, że jest tu jego pani, teraz był jakby w swoim świecie.
"Jak ja dawno tego nie wykonywałem" - pomyślał z uśmiechem. Pamiętał, jak jakieś 300 lat temu w swoim świecie wykonywał prawie co noc rytuał ostrzenia takich gwiazdek.
Rozalia odłożyła kieliszek na komodę i podeszła do Tsusena, trzymając w dłoni wino. Nachyliła się nad jego ramieniem, przyglądając się temu, co robił.
- Chcesz się napić? Dość dobry rocznik – powiedziała spokojnym głosem - nie była pijana, ale dziwnie uspokojona i mniej wredna niż zwykle – Wino jest dobre na serce – dodała dla zachęty.
- Skoro tak twierdzisz- powiedział obojętnie - Nie chcę wina - dodał, dalej robiąc to, co robił.
Westchnęła zirytowana.
– Nie to nie – powiedziała obojętnie i odwracając się w stronę łóżka, wypiła do końca wino z butelki, wytarła usta wierzchem dłoni i położyła pustą butelkę na komodzie – Sprzątnij to, jak skończysz –przewróciła się na łóżko, wpatrując się w sufit, a raczej baldachim łóżka. - Możesz mnie uważać za dziecko, nie interesuje mnie to – mruknęła i wstała, biorąc koszulę nocną i przewieszając przez ramię.
Mógł zauważyć, że po alkoholu zachowywała się nieco inaczej. Bardziej obojętnie i spokojnie, jak nie ona. To były jej dawne przyzwyczajenia. - Ciekawe masz zainteresowania, wpatrujesz się w to żelastwo z takim zafascynowaniem, że aż zastanawiam się, czy go na mnie nie wypróbujesz, gdy zasnę – powiedziała opanowanym głosem, idąc do łazienki – Miłej zabawy – dodała obojętnie.
- Gdybym chciał, już dawno bym cię zabił - powiedział spokojnie - a to, co robię, przypomina mi stare dobre czasy – dokończył, zanim weszła do łazienki, dalej ostrząc swoje gwiazdki.
- Można było się domyślić – powiedziała z lekkim uśmieszkiem – więc jesteś aż tak pewny siebie? – rzuciła przez ramię – A wiesz, że gdybyś mnie zabił, kontrakt straciłby ważność i byłbyś wolny? – dorzuciła i zamknęła drzwi łazienki. Napuściła wody i spinając włosy do góry, weszła do wanny, rozkoszując się kąpielą. Nie odpowiedział na jej ostatnią wypowiedź.
Wyszła z łazienki dopiero po godzinie, w koszuli nocnej i kokiem na głowie. Zdjęła srebrną spinkę do włosów i schowała ją do szuflady. Weszła pod kołdrę i spokojnie zasnęła. Nie bała się go ani trochę, podczas gdy on ostrzył gwiazdki, przez całą noc nie zmieniając w ogóle pozycji.
***
Następne tygodnie upłynęły jak zwykle. Nic się nie zmieniło. Rozalia nadal była wiecznie wściekła na Tsusena. Można powiedzieć, że bardziej niż zwykle. Codziennie słychać było chociaż jeden wybuch dobiegający z dziedzińca lub ich pokoju. Zwłaszcza kiedy drażnił w klasie dziewczyny, za co zawsze mu się od niej porządnie dostawało. Roza nie zauważyła tylko, że ktoś wiecznie obserwuje każdy ruch jej Chowańca. Rachel wręcz nie mogła oderwać od niego wzroku. Zupełnie jakby znalazła sobie kolejny cel do upolowania.
- Rety! Możesz przestać to robić, głupi sługo..!? – warknęła na niego – Nie udawaj niewiniątka, znam twoje sztuczki. To poruszenie na pewno było przez ciebie! Nikt inny nie mógłby być zdolny do molestowania dziewczyn z takiej odległości – mruknęła wkurzona – Profesor Colbert nawet rozsadził dziewczyny i chłopców, aby mieć pewność, że to nie żaden z nich! – krzyczała na niego, a brew jej niebezpiecznie drgała – Zboczony lis! – warknęła, znowu przezywając go lisem. Codziennie go tak nazywała, wiedząc, jak jest chytry i wredny. Prychnęła wkurzona, odwracając się w przeciwną stronę. Tsusen zakrył usta dłonią, ziewając.
- Po co miałbym im coś robić? -powiedział spokojnie, wzruszając ramionami. Mało się przejmował jej krzyczeniem oraz tym, że co jakiś czas go "wysadzała".
- Tak, bo niby kto inny byłby zdolny do podwijania dziewczynom spódniczek na odległość i przekładania rzeczy z miejsca na miejsce! Zboczeniec! – warknęła na niego, odwracając się gwałtownie w jego stronę i unosząc różdżkę w pogotowiu nad głową. Była widocznie wściekła.
- Skoro tak ci źle, mając mnie za Chowańca, to mogę sobie pójść – otrzepał ubranie i chciał się udać na zewnątrz. Nie zwracał nawet na nią uwagi.
- Nie pozwoliłam ci się oddalić! Natychmiast się wytłumacz! Zboczeńcu! – warknęła na niego.
- O, Roza, Roza. Zupełnie nie rozumiesz mężczyzn. On też ma swoje potrzeby, a to, że ich nie zaspokajasz, to tylko i wyłącznie twoja wina. W końcu jesteś jego mistrzem – powiedziała chytrze Rachel, opierając się łokciem o ramię Tsusena i patrząc na nią wrednie. Roza natychmiast poczerwieniała.
- N-n-nikt cię o- o zdanie nie p-p-pytał, Rachel! – zawołała odrobinę zdezorientowana, wskazując na nią, ciągle z rumieńcem na twarzy.
- Ze mną byłoby ci o wiele lepiej – szepnęła mu konspiracyjnie do ucha - Ja dbałabym o twoje potrzeby jako Chowańca i jako mężczyzny, nie to co ta beznadziejna Roza Zero - dodała, przejeżdżając uwodzicielsko palcem po jego policzku i zjeżdżając nim do jego warg. Dmuchnęła mu w uszko i zachichotała z chytrym uśmieszkiem, eksponując swoje kobiece walory.
- Ciśnie mi się coś na usta, ale powstrzymam się od tego komentarza - powiedział spokojnie, odsuwając Rachel od siebie - Mi do szczęścia potrzebny jest spokój – oznajmił, idąc dalej nieporuszony.
„I kilka osób do zamordowania” – dokończył w myślach. Z rękami w kieszeniach wyszedł z korytarza, a następnie z zamku. Od razu zmrużył oczy, gdyż oślepiło go słońce, skierował więc swoje kroki w stronę drzewa, na które wszedł, chowając się w jego koronie.
- Zobaczymy jeszcze, mnie się nie ignoruje – powiedziała Rachel do siebie pod nosem z chytrym uśmieszkiem.
- Mówiłaś coś..? – warknęła na nią Roza, krzyżując ręce na piersi.
- Nie, ależ skąd. Tylko bądź pewna. Odbiorę ci wszystko, jego też. Tylko marnuje się przy tobie… Dam mu czas do namysłu. Na pewno zmądrzeje, mając taką paskudną i beznadziejną mistrzynię – powiedziała i zachichotała chytrze, udając się korytarzem do swojej komnaty. Roza tylko na nią prychnęła, nie przejmując się jej słowami i poszła w głąb korytarza.
***
Przespał się kilka godzin na drzewie, po czym zszedł i powoli zaczął przechadzać się po obrzeżach zamku. Znalazł jakiś spory garnek z drewnem w środku.
-Widać, że Saito tu był - powiedział do siebie po japońsku i zaśmiał się, wyobrażając sobie, jak to wszystko układa. W tym samym czasie Roza już zaczęła zastanawiać się gdzie on się podziewa. Normalnie przywykła do tego, iż lubił znikać na dość długo. Jednak niepokoiły ją groźby Rachel oraz fakt, że powiedział, że śmiało może odejść. Oparła łokieć o biurko, podpierając głowę.
- Czyżby rzeczywiście mnie zostawił..? – zastanawiała się na głos. Martwiło ją to, że pewnie tak zrobił.
- Głupia, po co się martwisz – skarciła się cicho i wstała, podchodząc do okna. Tsusen spacerował spokojnie po korytarzach zamku, znając już w nim prawie każdy kąt.
- Miło znów cię widzieć, zastanowiłeś się może nad moją propozycją? – Rachel pojawiła się znikąd, patrząc na niego z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Tuż za nią krążyła ognista salamandra.
- Nie miałem się nad czym zastanawiać - powiedział spokojnie -i lepiej zabierz tą jaszczurkę, bo ją zjem - dodał zerkając na salamandrę, która również popatrzyła na niego groźnie, bijąc ognistym ogonem o podłogę. - Oho, nie drażnij Ognika – powiedziała spokojnie, opierając dłoń o biodro i przekrzywiając lekko głowę – Przecież powinniście się dogadywać, prawda? – spytała z uśmieszkiem, a salamandra ponownie machnęła ogonem, uderzając nim o posadzkę.
- Chyba będzie lepiej, jeśli porozmawiamy w jakimś bardziej ustronnym miejscu – dodała, unosząc różdżkę do góry.
Wypowiedziała cicho zaklęcie.
Zniknęli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz