czwartek, 7 lutego 2013

Prolog

Jasne promienie słońca przedarły się przez cienką zasłonę. Osóbka, śpiącą smacznie na swoim łożu w pokoju akademickim szkoły dla magów, pokręciła nosem z widocznym niezadowoleniem. Otwarła leniwie powieki, rozglądając się dookoła fiołkowymi tęczówkami. Po chwili podniosła tyłek z łóżka i zajęła się toaletą. Chwyciła szczotkę w dłoń i szybko rozczesała średniej długości, ciemno fioletowe włosy, które jaśniały w promieniach porannego słońca. Wygrzebała z szafy swój szkolny uniform, nieco inny od innych, poczym narzuciła na głowę ukochany, białawy kapturek, przypominający nieco kocie uszy. Chwyciła różdżkę w dłoń, nie mogąc już doczekać się tego, co miało dzisiaj nastąpić. Dość oczekiwania. W końcu przywoła swojego Chowańca i pokaże tym wszystkim, którzy śmiali się z jej "kompletnego braku talentu", na co stać Rozalie Valliere, córkę Saita i Loise Vallieriów.
- Poczekajcie... już ja wam pokażę, kto tu jest zerem - powiedziała zdeterminowanym tonem i podekscytowana wyszła z pokoju.


***


Z cienia przed budynkiem wynurzyła się męska postać o białych włosach. Wyglądała na jakieś dziewiętnaście lat. Chłopak ubrany był w czarne, długie, przylegające, ale nie krępujące ruchów, spodnie, ciemną koszulkę z długimi rękawami, czarną koszulę i czarne rękawiczki do połowy przedramion. Cały strój podkreślał jego budowę ciała. W pasie owinięty był czarnym materiałem, do którego przyczepione miał 7 sztyletów, do ud zaś miał przytroczone kilka ostrzy do rzucania. Na plecach znajdował się pokrowiec z tantem. Usta, policzki i nos miał zasłonięte materiałową maską. W jego złotych oczach , zawsze błyszczących radością, gościła pustka. Zawsze tak było, gdy zbliżała się rocznica dnia, w którym stracił wszystko i sam zginął, by narodzić się jako wampir. Tak, owy chłopak był wampirem i to już wiele setek lat. Uśmiechnął się, przez co na masce uwidoczniły się jego wampirze zęby. Westchnął, poczym podszedł do budynku i dotknął ściany dłonią. Niedługo potem zaczął wspinać się po ścianie na drugie piętro. W tym momencie jego złote tęczówki zmieniły barwę na krwistoczerwoną. Kiedy już miał wskoczyć do budynku, by zabić swoje ofiary, nagle wyrosła przed nim soczewka zrobiona z jakiejś glutowatej, zielonej substancji ,w którą zresztą zaraz wpadł. Po tym jak zniknął oślepiający błysk, chłopak znalazł się w dziwnej chmurze dymu. Stracił prawie cały swój sprzęt, poza ostrzem wiszącym na plecach i kilkoma nożami do rzucania. Kiedy mgła opadła, przykucnął, rozglądając się niepewnie na boki. Wolnym ruchem dłoni zsunął maskę z twarzy, węsząc w powietrzu.