sobota, 5 marca 2016

Rozdział XIX



- Tsusen!? – wołała ciągle i ciągle – gdzie ja jestem, co to za dźwięki, ach! NIE! Przestańcie! Nic nie..aaa! – krzyczała zaciskając dłonie na uszach. Jej nogi się ugięły, upadła na kolanach, wokół niej wirowało tysiące obrazów z jej pamięci, cisnęły jej się do głowy wszystkie na raz, ktoś czegoś szukał.  Przeraźliwy dźwięk niczym połączenie skrzypienia paznokciami po tablicy i ciągle wzmacniający się pisk świdrował jej umysł niczym najgorsza z tortur. Walczyła wewnątrz niczego.
- Nic wam nie powiem! NIE! – krzyczała – zostawcie mnie! ZOSTAWCIE MNIE! – krzyczała na całe gardło przyciskając coraz mocniej dłonie do uszu. Nagle wszystko ucichło, znalazła się sama po środku ciemności, powoli odsunęła dłonie od uszu i spojrzała przed siebie. Pierwszą osobą jaka przyszła jej na myśl był:
- Tsusen – szepnęła i nagle niczym wepchnięcie wprost w okowy bólu poczuła znowu swoje ciało. Jej powieki się uniosły, widziała czuprynę włosów którą dobrze znała i nagle poczuła przeraźliwy ból porównywalny z wyrzynaniem ciała, a przynajmniej takie miała wrażenie. Zaczęła się rzucać.
- Tsusen, co mi robisz!? To boli! – zaczęła go bić piąstkami w plecy i szarpać za jego ubranie, usiłując odepchnąć go do siebie ale był niewzruszony niczym skała.  Nagle poczuła, że ból zamiast się nasilać przy jego łapczywym piciu, stopniowo maleje. Zrozumiała, że Tsusen nie jest tego przyczyną, a jedynie ją ratuje. Natychmiast się uspokoiła, położyła ręce na siedzeniu, czuła że słabnie z każdą chwilą, a jej powieki robią się coraz cięższe. Jej krew znowu nabierała cudnie słodkiego, dziewiczego smaku. Tsusen czuł, że to co robi działa, jednocześnie im bardziej oczyszczał jej krew tym trudniej było mu się powstrzymać by jej nie zachować. Coraz bardziej pojawiała się w nim pokusa by może jednak zamiast oddawać jej krew, zachować ją dla siebie i ją pożreć. Wyczuwał jak jej krew robi się coraz czystsza i smaczniejsza. Mogła zobaczyć jak po pewnym czasie wyciągnął sztylet i wbił go sobie głęboko w udo, przebijając je tak na wylot. Gdy chciała coś powiedzieć mogła dostrzec w jego oczach bardzo niebezpieczny błysk, który aż mroził krew.
„Tsusen”
 Gdy oczyścił jej krew nie mógł się powstrzymać i wziął dwa solidne łyki jej krwi po czym zaleczył jej ranę, wyciągnął ostrze z uda i usiadł na swoim miejscu. Natychmiast zaczęła się podnosić, jednak czuła, że jest osłabiona, podniosła się więc tylko lekko na łokciach i spojrzała na niego.
- Zdecydowanie jesteś masochistą – powiedziała dla żartu, zauważyła jednak że jego rana zniknęła tak szybko jak wyciągnął z niej sztylet – pewnie bolało, przepraszam, to moja wina – oznajmiła, ostatnio nie krępowała się już zupełnie przed słowami „przepraszam” i „dziękuje”, w końcu była szczera sama ze sobą. Tsusen miał na nią dobry wpływ mimo wszystko.
 -To nie twoja wina, wiec się tym nie przejmuj-powiedział spokojnie-bolało tylko przez chwile przy wbijaniu i wyciąganiu a tak to się przyzwyczaiłem-stwierdził wzruszając ramionami lekko-a ty teraz odpoczywaj-dodał.
- Tak, tato – powiedziała z ironią w głosie, kładąc się znowu na siedzeniu, wiedząc że ma rację. Nie czuła się najlepiej po tej „transfuzji”, jej ciało musiało się uspokoić. Leżała spokojnie, wsłuchując się w stukot kół o wyboistą drogę. – Niedługo powinniśmy dojechać – oznajmiła widocznie czymś zaniepokojona – próbowali skazić mój umysł, wydusić jakieś informacje – oznajmiła – trucizny tak mocno paraliżujące psychikę są rzadkością, obym nigdy się już z nią nie spotkała…- oznajmiła cicho, zamykając oczy. Leżała z jedną dłonią położoną na brzuchu, jej ciało lekko się podskakiwało na niektórych wybojach, dół sukienki przylgnął do jej lekko ugiętych nóg, podkreślając je i eksponując je. Miała ładne nogi. I nie tylko nogi. Mimowolnie mógł zobaczyć przed oczami scenę z łazienki.
- Teraz raczej twoje ciało będzie już przystosowane do tej trucizny i stworzy coś jak przeciwciała na chorobę-stwierdził zamykając spokojnie oczy.
- Obyś miał rację – szepnęła i leżała tak spokojnie, nie była jednak w stanie usnąć. Powóz w końcu się zatrzymał a z zewnątrz zabrzmiał głos woźnicy oznajmiający przyjazd na miejsce. Rozalia nadal wyglądała na osłabioną, spróbowała jednak się podnieść.
- Zanieś moje bagaże, jedna z pokojówek pokaże ci gdzie – oznajmiła siadając na siedzeniu.
-Może też od razu zaniosę ciebie?- zaproponował w żartach wstając i biorąc jej bagaż by zanieść go do jej pokoju. Rozalia się zaczerwieniła cała na policzkach.
- Ch-chyba oszalałeś! J-już wole się doczołgać! – oznajmiła stanowczym tonem i wyszła z impetem z powozu. Zatrzymała się w miejscu, widocznie zakręciło jej się w głowie ale starała się to ukryć.
- N-No! Możemy ruszać! – oznajmiła idąc kilka kroków w przód po czym jak wypompowany balon opadła na ziemię, siadając na swoich nogach – zdecydowanie panuje nad sytuacją, tylko cie sprawdzam, możesz iść przodem! – oznajmiła z szerokim uśmiechem, który wydawał się wymuszony. Poprawiła szal na ramionach i najwidoczniej chciała wstać ale nic się nie działo. – Haha, tak długo nie widziałam tego domu, to taki piękny budynek, posiedzę sobie tutaj trochę i powspominam dawne czasy! – oznajmiła, a jej wymówki były coraz bardziej żałosne, definitywnie jedyne co naprawdę chciała powiedzieć brzmiało „Pomóż mi”. Stłumił westchnienie załamania.
-W kieszeni mam fiolkę z paroma kroplami swej krwi-powiedział spokojnie-jest mocno rozcieńczona więc jak wypijesz to powinnaś być w pełni sił-powiedział ze spokojem. Roza widocznie myślała nad ta propozycją chwilę.
- A nie możesz po prostu wziąć mnie pod ramię? – spytała czerwieniąc się, widocznie się wstydziła grzebać mu po kieszeniach.
-„Rozalia! Tsusen! Kopę lat!”- nagle usłyszała głos swojego ojca. Saito szedł w ich stronę machając do  nich na przywitanie.
- Zaraz.. skoro tata tu idzie, to mama pewnie…- nie zdążyła dokończyć a zobaczyła pędzącą w jej stronę różowowłosą kobietę, której wzrok zionął nienawiścią i mógł konkurować ze wzrokiem Tsusena.
- Wisz co!? Chyba wstąpiły we mnie nowe siły! – oznajmiła zrywając się na równe nogi, zachwiała się na nogach ale po chwili schowała się za powozem.
-„ Tu jesteś, ty wybryku natury!”- głos Louise zabrzmiał jej tuż przy uchu, Rozalia pisnęła i kiedy Louise chciała ją złapać natychmiast uciekła. Minęła Tsusena z taką prędkością, że rozwiało mu to lekko włosy.
- Tato ratunku! Mama znowu zaczyna! – zawołała chowając się za jego plecami. Louise ich dogoniła i chciała ją złapać. Wściekła, patrzyła na córkę chowającą się za ramieniem jej męża.
-„Radzę ci nie wchodź mi w drogę Saito!”- zawołała a tan skapitulował.
- Zdrajca! – pisnęła Rozalia i chciała uciekać dalej ale gdy chciała dobiec do Tsusena matka złapała ją od tyłu i chwyciła za piersi, ściskając je mocno. Rozalia pisnęła, czerwieniąc się.
-„T-to jest niemożliwe żebyś miała takie cycki, kiedy ja nawet po urodzeniu dzieci…! Gh!”- sama Louise była  czerwona ze złości. –„To twoja wina Saito! Twoje zboczone geny maczały w tym palce! Zrobiłeś to specjalnie!”- oznajmiła i ścisnęła jej piersi mocniej, tak to Rozalie zabolało że nie dość że cała się czerwieniła to jeszcze z jej ust wydobyło się coś na rodzaj jęku z bezradnym piskiem.
- Puść mamo, błagam – pisnęła przez zęby. Za to Tsusen miał tuż przed sobą znakomity teatrzyk, a widzieć Rozalie w takim stanie było zapewne zabawne i niezmiernie pobudzające. Pomijając fakt, że to co widzi może znakomicie przydać się do szantażu. W końcu Rozalia nie wytrzymała i nadepnęła Louise na stopę, podbiegła za Tsusena i schowała się za jego plecami.
- Z-zabierz mnie od tej wariatki! – zawołała stanowczo do Tsusena, wskazując na własną matkę palcem. Sama miała już łzy w oczach, przez tą istną kompromitacje.  Westchnął specjalnie głośno z załamania na widok tego co robi Louise.
- Powiem tak -zaczął- mogłaby pani przestać odpierdalać idiotyzmy tego typu, bo nie mam sił aby oglądać takie dziecinne, tak właśnie, DZIECINNE zachowanie-powiedział podkreślając słowo -"ale mamo ta dziewczyna założyła taką samą koszulkę jak ja dla tego ją uderzyłam", "ale proszę pani to ona zaczęła" itp itd- powiedział przewracając oczami-wkurwiasz się tak? To wkurwiaj się na swoich rodziców -powiedział-ostatecznie jak się wkurwię wstrzyknę coś pani i zrobię operacje -zaczął-i dopiero się pani ucieszy z tego co miała -oznajmił- albo rozszarpię panią na strzępy bo mam dziś zły dzień i ta tu może potwierdzić, że mogę to zrobić bez mrugnięcia okiem i to jeszcze z uśmiechem-oznajmił i wcisnął jej po prostu bagaże  w ręce matki Rozy by miała "zajęcie" po czym zniknął z Rozą i pojawił się gdzieś w środku domu.
-„Ok, to było dziwne nawet jak na niego, nie wiem co mu odbiło… Louise nie bierz tego do siebie. Ja to zniosę”- oznajmił Saito z nerwowym uśmiechem biorąc walizki od zdezorientowanej żony.


***

           - Teraz prowadź-dodał Tsusen, podczas gdy Rozalia patrzyła na niego nadal w osłupieniu.
- Definitywnie nie czujesz się dzisiaj najlepiej – powiedziała z nerwowym uśmieszkiem – matka mnie zabije – dodała nie wiedząc co robić i zaśmiała się jeszcze bardziej nerwowo.  Wręcz zbladła na samą myśl o furii jaka pewnie teraz miała miejsce przed domem. – T- tędy – powiedziała idąc przed niego i po kilku krokach w rezydencji zaprowadziła go przed drzwi, wyszła z nich pokojówka. - Pomyślałam, że pewnie chciałbyś pobyć chwile w samotności, dlatego przygotowano ci oddzielny pokój, mój jest tuż obok – oznajmiła wskazując następne drzwi na prawo. – Masz kilka dni spokoju ode mnie przynajmniej w pokoju – oznajmiła z uśmiechem, który szybko zszedł jej z twarzy. Widocznie nad czymś myślała, jakby nadal się martwiła i zastanawiała jak może mu pomóc. – Nigdy nie widziałam żeby coś tak błahego wyprowadziło cię z równowagi – oznajmiła patrząc mu w oczy i weszła z nim do jego pokoju, dając mu klucz do jego pokoju do ręki. W chwili kiedy to zrobiła do pokoju zajrzał Saito trzymający bagaże Rozalii, postawił je na ziemi.
-„Tsusen, nie myśl źle o mojej żonie, jest dość specyficzną osobą ale zapewniam cię, że ma dobre serce i…”- zaczął Saito zmieszany drapiąc się lekko w tył głowy. Tsusen wysłuchał go po czym otwartą dłonią tyknął Saito w czoło.
-Nie zapominaj kim jestem. Wiem jaka jest twoja żona w końcu znam twój gust i to nazbyt dobrze. A powiedziałem jej to aby może w końcu coś do niej dotarło- powiedział-ale wątpię by poskutkowało to długo-dodał przewracając oczami. Rozalia zauważyła swoje bagaże i momentalnie sobie o czymś przypomniała.
- Dobrze, że przyniosłeś moje bagaże, właśnie tego potrzebowałam! – zawołała nagle podekscytowana i podeszła do swojej walizki, otworzyła ją i wyciągnęła coś. – Proszę, to dla ciebie. Dawno nie rysowałeś, myślę że to może pomóc ci jakoś przetrwać ten dzień – oznajmiła kładąc na jego rękach szkicownik oprawiony w skórę z przyborami do rysowania. – N- nie znam się na tym, ale sprzedawca w sklepie powiedział, że to najlepszy jaki można zdobyć, można w nim wymieniać zestaw kartek i przechowywać rysunki – oznajmiła z uśmiechem – wiem, że już kiedyś dałam ci takie przybory ale chciałam ci zrobić niespodziankę, jednak nie wiedziałam co mógłbyś chcieć, byłam w stanie wymyślić tylko to, wybacz że jestem mało oryginalna – Rozalia widocznie coraz bardziej się gubiła w swojej wypowiedzi, wyglądała na zawstydzoną i zakłopotaną tym że daje mu znowu taki prosty prezent – niech ci służy – dodała na koniec ale jakoś nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Bardzo się starała, chociaż czuła że nie jest w stanie poprawić mu dzisiaj humoru. – Tsusen, nie wiem czy pamiętasz ale dzisiejsza data nie jest tylko rocznicą… – przemilczała to, mógł widzieć że walczy sama ze sobą, w końcu uniosła głowę i spojrzała mu w oczy - dokładnie rok temu przyzwałam cię i uczyniłam swoim Chowańcem.  Chciałam dać ci to już wcześniej, ale wyglądałeś na wkurzonego no i jeszcze to co się stało wczoraj w nocy, całkiem o tym zapomniałam – oznajmiła. Na szkicowniku była wygrawerowana literka T, jak „Tsusen”. Tsusen  spojrzał  na Rozę. Przyjrzał się temu co mu dała i uśmiechnął się lekko pod nosem. Jego uśmiech się poszerzył gdy zaczęła się plątać w zeznaniach. Zaśmiał się i poklepał ją po głowie.
- Wiem, że rok temu się tu pojawiłem właśnie w tym dniu- powiedział- dla tego trochę będę miał zły dzień ale się uspokoję- dodał -w sumie mógłbym rozwalić jakąś górę i by było spokojnie-powiedział do siebie na co Rozalia zbladła, myśląc rzecz jasna o konsekwencjach -no nic, przynajmniej wiem że ten cymbał żyje-dodał wskazując kciukiem na Saito- no i mam kogo wkurzać i nie mówię tu tylko o tobie-dodał i lekko pstryknął Rozę w czoło.
- Aj – dotknęła dłonią czoła. Uśmiechnęła się zauważając, że wreszcie poprawił mu się nieco humor. Jej ojciec natomiast stał w milczeniu wpatrując się podejrzliwie w tę dwójkę widocznie czymś zdenerwowany.
-„Powiedź mi Tsusen…”- zaczął na chwile chowając przed nim swoje spojrzenie –„co się stało, WCZORAJ W NOCY, między TOBĄ a moją CÓRKĄ!?”- wycedził patrząc teraz na niego wzrokiem przepełnionym żądzą mordu.
- C-co, tato to nie tak jak myślisz! – zaprotestowała cała czerwona na policzkach na te insynuacje.
-„ZABIJE CIE!”- zawołał całkiem tracąc panowanie nad sobą i wyciągnął miecz. –„Moją niewinną, kochaną, uroczą dziewczynkę! DORWĘ CIE!? SŁYSZYSZ!? DORWĘ I UBIJE JAK PSA!”.
-Ciekawe kto kogo zabije-powiedział spokojnie unikając bez mniejszego problemu jego ciosy- nic jej nie zrobiłem. Po prostu rozwaliła drzwi od łazienki i nie wiedząc że jest w wannie wlazłem tam by przemyć sobie twarz. Niestety przez pianę nic nie widziałem-dodał rozkładając na boki ręce i kręcąc w załamaniu głową-myślałeś, że coś takiego powiem prawda ,idioto? -zapytał i zdzielił go w tył głowy-po prostu chce zapomnieć o tym jak pokazałem jej w zemście kawałek swojego dzieciństwa gdy mój ojciec gwałcił moją siostrę. Mam mówić dalej? -zapytał patrząc na Saito- chciała wiedzieć jak się zmieniłem wiec jej pokazałem-dodał jakby nigdy nic.
„Łże jak pies”
Pomyślała Rozalia wpatrując się w nich z widocznym załamaniem na twarzy.
Może i lepiej, jeszcze ojciec faktycznie by go ukatrupił jakby dowiedział się co naprawdę zaszło.”
Stwierdziła krótko i kiedy Saito jeszcze zygał do Tsusena, podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
- No już tatusiu, spokojnie, nic się nie stało. Tak mi się tylko powiedziało – oznajmiła z czułym uśmiechem na który Saito zamarł i po chwili rozanielony schował miecz.
-„Skoro tak mówisz, przyniosę trochę sake i się napijemy!”- oznajmił z chytrym uśmieszkiem.
- Myślę, że to nie najlepszy pomysł, Tsusen wolałby pewnie być sam. Chodź – oznajmiła ciągnąc ojca za kołnierz w stronę wyjścia i wzięła swoją walizkę.  Zamknęła drzwi, zerkając na niego ostatni raz.
  

*** 

Gdy w końcu wyszli usiadł sobie w spokoju w kącie wcześniej odkładając to co dostał od Rozy na stolik i tak powoli zasnął czujnym snem. Rozalia natomiast rozpakowała swoje rzeczy i wiedząc że musi odpocząć położyła się do łóżka.  Usnęła tak.
      Następnego ranka kiedy wszyscy już wstali, Rozalia postanowiła przejść po swoim rodzinnym domu. Piękna posiadłość Vallierów tętniła życiem, poranne zamieszanie pozwoliło jej w spokoju sobie pospacerować. Pokojówki, sprzątaczki krzątały się po całej rezydencji. Kiedy weszła do ogrodu mogła przyglądać się pracy ogrodników. Ten piękny dom znacznie zmienił się od kiedy Louise i Saito pierwszy raz się tu wprowadzili. Rozalia jednak pamiętała te rezydencję taką jaka jest teraz, pełną szczęśliwych ludzi, pełną służby i bogato zagospodarowaną. W swojej krótkiej wędrówce zajrzała do stajni, uśmiechnęła się widząc tam swojego ukochanego konia. Nigdy się  z nim nie rozstawała. A właściwie z nią.
- Cześć malutka – szepnęła podchodząc do niej i gładząc jej nos. Przyjechała tu z nią ciągnąc powóz. Nigdy nie wybierała się w podróż bez niej. Nawet kiedy szukała Tsusena kiedy ten zniknął – była z nią. Otworzyła bramkę i wyprowadziła ją na zewnątrz: bez uprzęży i siodła. Chciała żeby mogła zaznać trochę swobody. Puściła ją by mogła swobodnie pogalopować w zagrodzie i na terenie posiadłości. Wiedziała że nie ucieknie, zawsze do niej wracała. To był zdecydowanie najmądrzejszy koń w całym Tristein. Usiadła na polanie, wzięła głęboki oddech po czym patrzyła jak jej koń biega po polu.
„Pamiętam to jakby to było wczoraj”
Szepnęła w myślach. Wiele zawdzięczała temu koniu. 


***

Padał deszcz. Od porwania i uratowania jej przez jej ojca minęło już dużo czasu. Jednak jej rany jeszcze się nie zagoiły. Nie mowa tu o ranach fizycznych a psychicznych. Nie odzywała się. Mało jadła, a raczej jadła tylko wtedy kiedy rodzice ją do tego zmuszali. Była niczym pusta lalka, pozbawiona chęci do życia. Budziła się nocami. Kiedy rodzice do niej przychodzili mówiła przerażona: „Słyszałam czyjeś kroki” jej rodzice dobrze wiedzieli, że nikogo tu nie było. Jednak mała dziewczynka długo nie zapomni tego co przeszła. Kroki słyszane zza drzwi. Przypominała sobie przerażający uśmiech człowieka, który ją porwał.
„Może się zabawimy, panienko szlachcianko?”
Nigdy nie wiedziała skąd w tym człowieku było tyle nienawiści do szlachty. Tyle zła. Małe dziecko nie było w stanie tego pojąc. „Proszę, to boli”. Słowa nie miały tam znaczenia. Człowiek, który z taką rozkoszą znęcał się nad małym dzieckiem nie mógł posłuchać tak prostych słów.
„Nigdy stąd nie wyjdziesz nie chce okupu, porwałem cię dla zabawy. Dla zemsty. Nienawidzę szlachty”.
„Nigdy stąd nie wyjdziesz, rodzice nie przyjdą.”
„Nawet jak uciekniesz, odnajdę cię. Nigdy tak naprawdę nie będziesz wolna.”
„ Nigdy nie będziesz wolna.”
 Mała Rozalia stała w deszczu na polanie przed swoim domem. Była przemoczona, jednak czuła pierwszy raz od dawna, że nareszcie jest wolna. Uniosła twarz do nieba, czuła jak krople deszczu obmywają jej ciało, jej oczy ale i jej serce. Sięgnęła dłonią do opatrunku na szyi, a raczej do miejsca gdzie był. Jej ciało nie miało już fizycznych ran. Deszcz.
Chciałabym być jak deszcz, który łączy niebo z ziemia. Ktoś kiedyś powiedział jej te słowa, kiedy była bardzo malutka. Usłyszała jak ktoś biegnie w jej stronę, wiedziała jednak kto to jest.
-„Córeczko, przeziębisz się jak będziesz stać w deszczu. Wróć do domu” – powiedział zdyszany Saito, biedak musiał szukać jej po całej rezydencji. Obiecał sobie, że już nigdy nie spuści z niej wzroku, a ona nagle wyparowała. Na jego twarzy widać było teraz niesamowitą ulgę.
- Nie chce tato. Deszcz zmywa cierpienie.  Nawet kropla potrafi zmyć z ciebie to co najgorsze. Deszcz jest jak płacz Boga, który się lituje nad tobą. Teraz czuje się wolna. Mogę poczuć krople deszczu na twarzy. Mogę dotknąć świata, który mi odebrano. – Powiedziała, tak głębokie przemyślenia w ustach małego dziecka były szokiem. Zdecydowanie Rozalia dorosła, a przynajmniej już nigdy nie będzie tym samym dzieckiem, którym była przed porwaniem.  Kiedy to mówiła jej głos łamał się, płakała. Jednak krople deszczu na jej twarzy pozwalały jej to ukryć. Mogła płakać i nikt się o tym nie dowie. Nikomu nie było smutno z tego powodu. Prawdziwa wolność. Spokój. Saito podszedł do niej i nałożył jej swój płaszcz na ramiona. Wyszła w samej piżamie. Była przemarznięta i przemoczona, ale pierwszy raz od dawno Saito zobaczył jej uśmiech. Nadal coś go łamało, ale zdawało się jakby w końcu pogodziła się z tym co było.
- „Kochanie wróć do domu ze mną.” – Wyszeptał Saito i przytulił ją czule do siebie. Nagle oboje usłyszeli rżenie konia. To był jej koń. Uciekł z zagrody. Stanął przed nią zdenerwowany i znowu zarżał.
-„Widzisz, nawet Lozi się o ciebie martwi.” – Oznajmił z szerokim uśmiechem, a koń zarżał i pyskiem dotknął twarzy Rozy. Ta go chwyciła i przytuliła do siebie.
-„Nie wiem czy wiesz, ale to Lozi mnie do ciebie przyprowadziła. Straciłem już nadzieje, kiedy nagle się zerwała i zaprowadziła mnie do miejsca w którym byłaś. Nie mogę do dzisiaj wyjaśnić tego fenomenu. Wiem tylko, że byłem tak blisko a gdyby nie ona, nie odnalazłbym cię mój skarbie.” – Wyszeptał kładąc dłonie na ramionach Rozalii, która uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuje Lozi –powiedziała i nie przestając płakać przytuliła się do swojego ukochanego konia.
-„A teraz wróć, bo się rozchorujesz i Lozi będzie przykro.”- Oznajmił surowo Saito, a Rozalia kiwnęła głową na znak zgody.
- Przepraszam, że cię zmartwiłam tatusiu – odpowiedziała wracając z tatą do domu.
-„Nic nie szkodzi kochanie, dobrze że już wszystko jest w porządku”. 


*** 

Od tamtego momentu Rozalia wróciła do życia. Zaczęła mówić, jeść, bawić się. Najwięcej jednak czasu spędzała na jeździe na swoim koniu. Ku przerażeniu rodziców – galopując jak wściekła. Oczywiście długi czas spędzony w deszczu w samej piżamie skończył się grypą i mocnym katarem, ale szybko wyzdrowiała.  Rozalia dorosła, koszmary nie męczyły ją już tak często, a dzięki Tsusenowi całkowicie się skończyły. Teraz siedziała tu na polanie, na której kiedyś w deszczu uleczyła się raz na zawsze i patrzyła jak Lozi goni motyle na łące i hasa ucieszona swobodą. Roza się zaśmiała.
- Jest jak dziecko – skomentowała z rozbawieniem, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.