niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział IX

              Zobaczyła go, lezącego na wpół żywego pośrodku jaskini.
- Tsusen – wyszeptała, zakrywając dłonią usta i podbiegła do niego. Przyklękła – Przepraszam – wyszeptała do niego, gładząc ciepłą dłonią jego policzek. Leżał pomiędzy runami jakie namalował ze swojej krwi, jego klatka bardzo wolno się unosiła, a gdy opadała z pomiędzy jego warg wydobywał się niebezpieczny syk. Widać było, że jego rany powoli się leczą, a ciało pokryte było delikatnymi kryształkami lodu. Był to stan hibernacji, a raczej jeden z jego stanów gdyż każdy wampir inaczej hibernuje. Zazwyczaj wtedy zamienia się w kamień a bardzo rzadko zdarza się by wampir "spał" pokryty niewielką warstwą lodu. - Jest lodowaty, trzeba go rozgrzać – stwierdziła, nieświadoma w jakim jest stanie, samej też było jej zimno. Wstała, zdjęła siodło i koce z konia, aby go odciążyć, by mógł odpocząć. - Świetnie się spisałaś Lozi- szepnęła jej do ucha, a koń zarżał w odpowiedzi. Uśmiechnęła się, to była jej najlepsza przyjaciółka, znała ją od źrebaka i wychowała. Był to jeden z najmądrzejszych i najsilniejszych koni w Tristtein. Odeszła od konia, czuła że śnieżyca się nasila, zakryła wejście do jaskini grubym kocem i śniegiem. Przykucnęła w odpowiedniej odległości od wampira i rozpaliła ognisko, dobrze że w biegu zebrała odrobinę drewna po drodze gdy zauważyła że jada w góry, poza tym ciągle galopowały. Zapłonął gorący, czerwono-złoty płomień, ogrzała przez chwile zmarznięte od lodu ręce i podeszła do swojego Chowańca. Zdjęła swój płaszcz, zauważyła runy, więc tylko go nim okryła. Przypuszczając, że nie powinna ich mazać, nie znała się na wampirze magii. Wyciągnęła z kieszeni list od niego, napisał go po japońsku, nie znała tego języka, na szczęście profesor znał go dzięki jej ojcu. Przeczytał jej ten list, popatrzyła na kartkę, zupełnie jakby słyszała te słowa dopiero wczoraj:

"Cóż, skreśliłaś mnie, bez możliwości jakichkolwiek wyjaśnień, ale i tak zamierzam ci napisać prawdę. Tak, posiliłem się krwią Rachel, ale tylko dlatego że twoja krew mnie bardziej pobudziła a gdyby ten czerwony łeb nie rozciął sobie nadgarstka nic by się nie stało.
Jej krew była tak paskudna, że nie wypił bym jej nawet gdybym był umierający.
 Ps: nie będziesz się mną musiała przejmować bo zginę, niedługo"

             Schowała z powrotem list, a z oczy pociekły jej łzy, powoli spłynęły jej po twarzy, spadły na jego twarz, rozgrzewając jego lodowaty policzek.
„To moja wina”
Syknął głośniej, czując ciepło. Z pomiędzy jego warg wydobyło się coś co przypominało słowa "za gorąco" a mimo tego, że było mu gorąco jego ciało jakby coraz bardziej pokrywało się warstewkami lodu, jakby chciało się przed tym ciepłem zabezpieczyć. Zauważyła to i zorientowała się że to mu szkodzi, zdjęła z niego swój płaszcz, kładąc go obok, pogładziła go po policzku, szepnęła do niego cicho „Przepraszam” i przecięła sztyletem nadgarstek, zaciskając zęby w bólu, odłożyła sztylet, czekając aż trochę ciepłej krwi wypłynie i wyssała jej trochę, krzywiąc się na metaliczny smak krwi w ustach. Przysunęła się do niego ostrożnie i dotknęła jego ust, rozchylając je i podała mu swoją krew w pocałunku, powoli pozbywając się krwi z ust. Krew dziewicy, najlepsza krew. Krew, która powinna uleczyć jego rany. Znów wyssała trochę krwi z nadgarstka i nie wahając się ani chwili znów mu ją podała. Bojąc się, że nawet to nie pomoże. Czując krew w ustach jego pazury jak i kły się nieco wydłużyły. Wbił paznokcie w lód by po chwili zacisnąć pięść. Słychać było ciche pękanie lodu pod tym działaniem. W tym miejscu pozostały spore bruzdy a warstewki lodu zaczęły parować otaczając postać Tsusena drobną białą mgiełką, jakby chcąc odgrodzić komuś możliwość jego obserwowania. Rany zadane przez magię prawie natychmiast się zagoiły, lecz te zadane przez broń białą leczyły się o wiele wolniej, jednak szybciej niż zazwyczaj. Odsunęła się od jego warg, ocierając usta z krwi, swojej krwi. Odgarnęła mu włosy z czoła i kawałkiem bandaża, opatrzyła swój krwawiący nadgarstek. Pozostało jej tylko czekać i czuwać. Na zewnątrz kończył się już kolejny dzień i ciemna noc okryła świat, słychać było że śnieżyca odrobinę ucichła. Było jej zimno, nawet bardzo. Takie klimaty nie były odpowiednie dla człowieka, tym bardziej mieszkańca stolicy Tristtein. Jednak to akurat nie było dla niej najważniejsze, czuwała przy nim bez przerwy przez kilka następnych dni, bojąc się że jeśli zaśnie jego już nie będzie. Usnęła jednak w końcu, wycieńczona z głową na jego piersi, ściskając w dłoniach jego lodowatą dłoń. Przez ten cały czas śniła mu się siostra, przypominały mu się najlepsze chwile, gdy nagle to wszystko się skończyło przez zawalenie domu. W tym momencie spokojnie otworzył oczy.
Każda normalna osoba widząc walący się na siebie strop wstała by z krzykiem lecz nie on.
- Kretynka-pomyślał widząc śpiącą Rozę - co ta debilka wyprawia? - nie oczekiwał na to żadnej odpowiedzi z jej strony, położył ją na kawałku swojej podkoszulki po czym wyszedł z jaskini. Na co koń zarżał i prychnął. Wrócił z drewnem. Zrobił dwa ogniska po bokach Rozy, ale tak by mogła normalnie się przekręcać i się nie poparzyła, złapał też węża którego wypatroszył i zaczął przysmażać.
- ...Tsusen... – słychać było ciche mamrotanie – ...przepraszam... – wyszeptała, przekręcając się we śnie, czując ciepło, powoli się ocknęła, widząc go zerwała się natychmiast i usiadła, przyłożyła dłoń do czoła, sprawdzając czy aby przypadkiem to nie omamy. Na nadgarstku miała bandaż, prześwitujący krwią a blisko ogniska, które rozpaliła, leżał nóż w jej krwi, mógł więc łatwo się domyślić co zrobiła. - To ty, jednak nie mam omamów – stwierdziła, opuszczając dłoń i patrząc nadal na niego – wszystko w porządku..? Chyba nie powinieneś jeszcze wstawać… nie żeby mnie to obchodził los mojego Chowańca, który.. – zakryła usta dłonią, gdy uświadomiła sobie, że powiedziała „mój Chowaniec” – nie ważne – dodała, spuszczając głowę – masz, to chyba twoje, zachowaj sobie na pamiątkę – mruknęła i wyciągnęła z kieszeni wewnętrznej ubrania jego akt zgonu i rzuciła mu, po czym przytuliła się do swoich kolan, opierając o nie głowę. Słychać było prychnięcie konia, który zatupał lekko, patrząc na to widocznie zirytowany. - No co..!? – mruknęła do konia z wyrzutem – jak masz jakiś problem to śmiało– dodała i wstała na nieco chwiejnych nogach, idąc do niej, pogłaskała ją z uśmiechem i osunęła się lekko na ziemię, koń ją podparł łbem by nie upadła, chwytając ją zębami za ubranie, uchwyciła się kurczowo jej grzywy. Westchnął tylko w załamaniu, wstał i złapał Rozę z tyłu za ubranie i podniósł w powietrze.
- Co ty robisz do cholery!? – warknęła na niego, gdy już przestała wierzgać w powietrzu i się wyrywać. Nic nie mówiąc przetransportował ją przed ognisko, gdzie po chwili podał jej usmażonego wieża.
- Jedz- powiedział -albo zmuszę cię do jedzenia-zagroził, oczywiście żartował- smakuje o wiele lepiej niż wygląda-dodał.
- Nie jestem głodna – odchrząknęła, odsuwając węża od siebie. Tsusen spojrzał na akt zgonu.
-Pff...znikniesz przed walnięciem ogromną kulą ognia i już myślą że zdechłeś-powiedział przewracając wzrokiem i podpalając owy akt, patrzył spokojnie jak powoli się spala w jego dłoni, na koniec zacisnął pięść i resztki kartki wrzucił do ognia -zakładam, że już od paru dni Królowa wie, że żyję- dodał w lekkim zamyśleniu, w końcu wysłał list tak przynajmniej pamięta. A raczej gotowy list wsunął królowej do kieszeni tuż przed wojną.
- Nie, nie wie – odparła – nikt mi nie wierzył, że jesteś zbyt głupi żeby umrzeć – mruknęła – tylko ja i profesor, dlatego tu jestem, chce sprowadzić cię z powrotem … do mnie – ostatnie dwa słowa powiedziała cicho i niepewnie, aż zamilkła. Bojąc się jak na to zareaguje, pewnie nie chciał do niej wracać po tym wszystkim.
- Powinna już wiedzieć o ile jakaś jej służąca wyciągnęła list z jej kieszeni-powiedział obojętnie, wzruszając ramionami.
- Profesor przeczytał mi twój list – wyjaśniła – gdybyś przyszedł osobiście i mi to wyjaśnił, zrozumiałabym idioto, znam Rachel, wiem dobrze do czego jest zdolna aby uprzykrzyć mi życie – mruknęła.
 – Jedz, albo cię naprawdę zmuszę do jedzenia-warknął, patrząc na nią groźnie.
Dreszcz jej przeszedł po plecach, spojrzała na węża niechętnie, jednak była głodna..
- Zawrzyjmy układ – odparła, krzyżując ręce na piersi – grzecznie zjem i się położę na jakiś czas, ale w zamian ty napijesz się mojej krwi by odzyskać siły, ciągle krwawisz w niektórych miejscach – powiedziała, patrząc na niego, licząc na to że jednak nie użyje wobec niej siły, była bardzo słaba. Tsusen westchnął.
- Ech, no dobra, widać nie mam wyboru- stwierdził spokojnie-więc jak zjesz i się położysz napiję się twojej krwi, tyle byś zasnęła na trochę- powiedział spokojnie.
- Zasnę sama, masz wyzdrowieć – mruknęła i westchnęła, patrząc na węża – nie waż się mnie oszukać bo zacznę to ciąć aż się wykrwawię – zagroziła, pokazując nadgarstek z groźną miną, po czym bez narzekania zabrała się za jedzenie. Chwile później stwierdziła, że nie było to wcale takie paskudne.
Wyciągnęła manierkę z wodą i się napiła, zakręciła ją porządnie, nie spuszczając Tsusena z oka i odłożyła ją, położyła się na swoim płaszczu, patrząc na niego spokojnie – tęskniłam za tobą, wiem że to pewnie nie wystarczy abyś ze mną wrócił i znów był moim Chowańcem, ale.. – zamilkła na chwile, spuszczając wzrok – ..przepraszam.. – wyszeptała.
Pstryknął ją lekko w czoło, przez co przymrużyła lekko oczy i dotknęła dłonią czoła, patrząc na niego.
- Może, wpierw pomyślisz, głupia-powiedział spokojnie, wziął jej zabandażowany nadgarstek, rozwijając zakrwawiony bandaż, po czym wypił powoli trochę jej krwi a następnie przejechał po ranie językiem zaleczając ją. Wzdrygnęła się lekko, mrużąc oczy. Była bardzo zmęczona, patrzyła jak jego rany powoli się zaleczają, aż zniknęły, położyła dłoń na brzuchu, cały czas mu się przyglądając.
- Dobrze..- powiedziała, zmęczonym głosem -..sam…jesteś…głupi..- zamknęła powoli powieki, zasypiając. Pokręcił głową w załamaniu, dołożył kilka kawałków drzewa do ognia, zamknął oczy i oparł się o ścianę jaskini, podczas gdy ona spała spokojnie, oddychając cicho i równomiernie. Przekręciła się na bok, w jego stronę.


 *** 


             Nie budziła się przez długi czas, dopiero po paru godzinach otworzyła oczy.
- Jak długo spałam…? – spytała rozespana, podnosząc się z lodowatej ziemi i zasłaniając dłonią usta, ziewnęła jak kot.
- Troszkę sobie pospałaś-powiedział spokojnie –dobra, dość tego gadania, pora wracać-stwierdził, podnosząc się i przeciągając, strzeliły mu kości w łokci, przedramieniu i nadgarstku jednocześnie aż Rozalie przeszedł dreszcz, wstała odrobinę zdezorientowana.
- Czy to znaczy, że.. – zaczęła, mając nadzieje, że chce do niej wrócić, do akademii.
- To znaczy, że co? -zapytał patrząc na nią- jak pamiętam, kontrakt trwa do twojej lub mojej śmierci, a jak widzę oboje żyjemy-stwierdził wzruszając ramionami- wracamy? – spytał a ona się uśmiechnęła.
- Tak, wracamy – powiedziała i przytuliła się do niego, w pasie, szczęśliwa – ...cieszę się, że wróciłeś.
- W końcu obiecałem twemu ojcu, że będę cię chronił- powiedział-a on taki jest przekonujący, że szok-dodał z wyczuwalną ironią. Zaśmiała się na to.
- A już miałam ci obiecać dla zachęty, ze szybko umrę - powiedziała z udawanym zawodem w głosie.
- Jak chcesz, to ja cię mogę zabić-stwierdził z rozbawieniem-to wsiadaj na konia i jedziemy-dodał.
- No wiesz, miałbyś wtedy problemy z moim ojcem – odparła rozbawiona – poza tym nie chce jeszcze umierać, chce żyć – powiedziała z uśmiechem i go puściła, szepnęła coś Lozi do ucha i ją pogładziła – a pojedziesz ze mną na koniu..? – spytała z proszącą i uroczą miną, chcąc go przekonać. Koń zarżał z protestem na co Rozalia kopnęła ją z niewinnym uśmieszkiem, patrząc na Tsusena licząc, że tego nie zauważył. Lozi prychnęła i odwróciła łeb w drugą stroną już nie protestując.
Uśmiechnął się wrednie.
- No skoro muszę- powiedział z udawanym smutkiem. Uśmiechnęła się do niego i wyprowadziła konia na zewnątrz, śnieżyca ustała, na zewnątrz było bardzo spokojnie, słońce przebijało się przez góry.
- Tak, musisz! – zapewniła go i szybkim ruchem wskoczyła na konia, podpierając się podnóżki. - Wsiadaj, chyba nie zamierzasz zmuszać mnie do czekania..? - spytała robiąc dumną minę, ale otworzyła jedno oko z uśmiechem, aby wiedział że żartuje. Westchnął.
- Ostatnio na koniu jeździłem z siostrą- stwierdził- i nie skończyło to się dla mnie dobrze-dodał spokojnie wsiadając na konia a ona posmutniała, siedząc przed nim, spuściła głowę.
- Przepraszam, nie chciałam przywoływać ci złych wspomnień.. – powiedziała cicho, trzymając lejce.
- To nie było złe wspomnienie, tylko bardziej bolesne-powiedział spokojnie-wiesz, jak spadasz z konia na ziemię tak, że upadasz na ostre kamienie a na ciebie dodatkowe 40kg, to musi boleć, prawda?- zapytał z rozbawieniem, zaśmiała się widząc go rozbawionego i wyobrażając sobie tą sytuacje.
 – Ech, mam nadzieję, że jest tam szczęśliwa-powiedział, patrząc w niebo-co ja gadam, na pewno jest szczęśliwa- stwierdził - tylko mam wrażenie, że ona nie zginęła-stwierdził, kręcąc głową.
- Może to dlatego, że za nią tęsknisz – stwierdziła spokojnie, a koń ruszył – na pewno jest szczęśliwa – dodała z uśmiechem – gdybym miała takiego wspaniałego brata, też bym była - zapewniła go.
- Nie, to nie to, że za nią tęsknię-powiedział spokojnie, kręcąc głową-to coś innego-stwierdził spokojnie-tak samo jak z twoim ojcem, gdy zniknął wiedziałem, że nie umarł-powiedział spokojnie-może po prostu to wina tego, że wyczuwam coś na rodzaj aury jaką dana osoba emanuje-stwierdził, pokręcił głową-ech mniejsza z tym, po prostu czuję, że ona nadal żyje albo ktoś podobny do niej-stwierdził.
Kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Więc to tak – stwierdziła – czyli będziesz wiedział kiedy umrę..? – spytała ze smutnym wyrazem twarzy- kiedyś, gdy byłam mała, chciałam popełnić samobójstwo, jednak kiedy spojrzałam w wodę strumienia i na sztylet ojca w ręce, stwierdziła że nie warto i że boje się umrzeć – powiedziała spokojnie, patrząc przed siebie, wyjechali z ośnieżonej części gór – zraniłabym w ten sposób wszystkich moich bliskich, zwłaszcza matkę która mi podarowała to życie – ciągnęła dalej, wyjechali z gór, koń zarżał a ona się zaśmiała – no tak, Lozi też bym zraniła – pogładziła ją po grzywie a ta znowu zarżała jakby chciała ją tym zapewnić – nie wyrwałabym się ze strachu ani bólu, tylko przegrałabym z tymi którzy sprawili że chciałam umrzeć – stwierdziła – dlatego chce jeszcze trochę pożyć, wytrzymasz to jakoś? – spytała z rozbawieniem, uśmiechając się do niego.
- Jeżeli będę miał walki, co do picia, do jedzenia i spania mi wystarczy-powiedział spokojnie, wzruszając ramionami- a poza tym, mam tu przyjaciela, z którym zawsze mogę wypić i go po wkurzać-dodał z wrednym uśmiechem.
- Oho, myślałam że nie lubisz pić – powiedziała zaskoczona, prowadząc bezpiecznie konia, coraz szybciej – bynajmniej nie lubisz jak kobiety piją, chyba..- powiedziała w zastanowieniu.
- Lubię pić, ale bez przesady-powiedział spokojnie-czasem się napiję- dodał-w końcu muszę sprawiać wrażenie, że dbam o córkę mego przyjaciela- oznajmił-znając go pewnie by pomyślał że cię upiłem-stwierdził a ona się zaśmiała.
- Nie miałby skądś się dowiedzieć nawet gdybyś mnie upił – powiedziała spokojnie, westchnęła – no i nie jest wcale tak łatwo mnie upić, no chyba że po dziesięciu butelkach, około..- dodała w zastanowieniu – mam złe nawyki – dodała z chytrym uśmieszkiem i zachichotała pod nosem.
- No cóż, zdarza się-powiedział spokojnie.
- No cóż, dopóki nikogo tym nie krzywdzę jest dobrze – powiedziała z uśmiechem i nieco przyspieszyła – zazwyczaj tyle nie pije – zapewniła go – chyba, że jestem załamana, albo chce się uspokoić – dodała po czym na chwile zamilkła, myśląc nad czymś. - No to co? Koniec bezsensownego gadania, pewnie tego nie potrzebujesz, ale trzymaj się ! – zawołała, strzeliła lejcami, uśmiechnęła się i koń zaczął galopować naprawdę szybko przez wzgórza i lasy. Bez ustanku. Zarówno Lozi jak i Rozalia wyglądały na zadowolone.
Wszystko przestało się dla nich liczyć. Uśmiechnął się lekko.
-"w młodości pewnie leżałbym na ziemi znokautowany przez gałąź" -pomyślał z rozbawieniem.


*** 



             Minęło trochę czasu zanim przestali galopować, szybko znaleźli się w połowie drogi. Rozalia była już zmęczona drogą, to było widać. Mimo wszystko była tylko słabym człowiekiem, a jechali już od paru dni, koń czując to zwolnił by mogła odpocząć. Nagle zaczęła powoli zsuwać się z konia. Złapał Rozę nim się zsunęła.
- Czas na mały postój-powiedział spokojnie-albo...-przerwał i ugryzł Rozę w szyję, przekazując jej swoją siłę i wypoczęcie-jak chcesz, tobie też mogę dać trochę siły-powiedział do konia, a on zarżał pewnie. To był naprawdę silny i wytrzymały koń. Roza spojrzała na Tsusena.
-Nie wiem jak to robisz, ale czuje się lepiej– powiedziała spokojnie i kierowała pewniej koniem, minęli kolejne wzgórze i z oddali wiać już było miasto niedaleko Akademii Magii.
- Nareszcie z powrotem – powiedziała z uśmiechem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz