piątek, 30 września 2016

Rozdział XXII



                   Podeszła do swojego okna. Słońce zaczęło zachodzić. Niebo zabarwiło się na pomarańczowo, a tarcza słoneczna, powoli chowała się za horyzontem.  Wróciła właśnie z kolacji ze swoją rodziną. Wieczór przeszedł jej dość spokojnie. Miło jej było znowu zobaczyć urocze kłótnie swoich rodziców przy stole.  Wiedziała, że tylko droczą się ze sobą. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby dostrzec jak bardzo są dla siebie nawzajem ważni. Byli dla siebie stworzeni. Nie widziała jednak Tsusena, od czasu incydentu w pokoju dla służby. Minęło już parę godzin.
„Trzeba nakarmić tego durnia, inaczej wiecznie będzie strzelał fochy”
Pomyślała i westchnęła zarazem na tą myśl. Wyciągnęła ze swojej szafki na mikstury mała buteleczkę. Była to mikstura wzmagające produkcję krwi. Żołnierze często używali jej na wojnie, kiedy ich stan był krytyczny.
- Powinno wystarczyć – powiedziała sama do siebie. Zastanawiała się jednak jak go tutaj przywołać. Jeśli chodziło o jedzenie, był jak każde marudne dziecko przy stole. – Dobra, mamy jakieś pięćdziesiąt procent szans, że to usłyszy, jakieś pięć, że mnie posłucha i wielkie zero, że nie zniknie zaraz po tym jak zobaczy co zaproponuje, ale spróbować nie zaszkodzi. Ponoć wampiry mają dobry słuch, a jeszcze lepszy węch. – gdy tak rozstrzygała wszystkie za i przeciw przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Miała do niego też parę spraw, nie tylko tą jedną. Wzięła nożyk do otwierania listów i stanęła na środku pokoju. – Musimy znaleźć jakiś mniej bolesny sposób komunikacji – mruknęła pod nosem i lekko nacięła sobie palec wskazujący.
- Wiem, że to poczułeś, nie mam zamiaru szukać cię po całym domu. Przyjdź tu na chwilę, muszę z tobą porozmawiać. Mam dla ciebie list między innymi. – Zawołała donośnym, ale spokojnym głosem, stojąc po środku pokoju i czekając na znak czy ją słyszy, czy też ją zignorował. Nakleiła plaster na ranę na palcu i odłożyła nóż.

*** 

                    -"Hmm, trochę się nimi najadłem ale to nadal za mało "-pomyślał, kierując się do piwnicy. Gdy tam wszedł przywołał swoją trumnę, w której się położył a wieko samo się zamknęło. Dodatkowo odruchowo otoczył trumnę barierą tak by nikt jej nie widział oraz nie mógł dotknąć, gdyż miał już przypadki, że jakimś cudem ktoś mimo tej bariery mógł dostrzec jego "spanie". W taki sposób postanowił sobie zasnąć. Był jeszcze dzień a on ich nie cierpiał bardziej niż srebra.
Nie wiedział ile już spał gdy nagle poczuł krew Rozy i usłyszał jej słowa.
-"Czego tym razem to babsko chce ode mnie "-pomyślał, otwierając oczy by następnie zniknąć w trumnie i częściowo wyłonić się z cienia na ścianie.
- Czego ode mnie chcesz?- warknął, patrząc na nią swoim krwistym, dzikim wzrokiem. Rozalia prawie, że podskoczyła, łapiąc się za serce. Wzięła głęboki oddech widząc, że to tylko on.
- Wiesz, w moim pokoju są drzwi – oznajmiła spokojnym, opanowanym głosem – powinieneś spróbować, wspaniały wynalazek – dodała z wyczuwalną ironią w głosie.
-A co mnie to obchodzi? -powiedział- mów czego chciałaś, bo jak nic to na marne tu przylazłem-powiedział powoli znikając w ścianie.
- Zaczekaj! – zawołała Rozalia. Ścisnęła mocno fiolkę w swojej dłoni i niewiele myśląc złapała go za ramię. Pociemniało jej przed oczami, poczuła dziwne, nieprzyjemne uczucie. Papiery jakie miała dla niego upadły na ziemię w chwili gdy wtopiła się z nim w ścianie. Jednak fiolkę ściskała tak mocno, że przedostała się razem z nią. Zdezorientowana otworzyła oczy, jednak nadal przed oczami miała tylko ciemność. Jej oczy w przeciwieństwie do oczu Vincenta, nie widziały w ciemności. Czuła jednak, że w miejscu w którym się znalazła jest duszno i bardzo ciasno.
- Gdzie jesteśmy? – spytała, a w jej głosie już było słychać niepokój, który świadczył o tym, że podejrzewa jeden mroczny scenariusz.
Tsusen ciężko westchnął na to pytanie. Nie spodziewał się, że przedostanie się razem z nim.
- Można powiedzieć, że jesteśmy w moim legowisku -oznajmił spokojnie –prościej w trumnie, jaką przywołałem u was w piwnicy -dodał otwierając wieko trumny, a Rozalie przeszedł zimny dreszcz. Wydała z siebie odgłos podobny do cichego pisku a jej oczy zamieniły się w spodki.
- D-dlaczego nie możesz spać w normalnych miejscach!? – spytała w panice. Nie wiedziała gdzie oczy podziać, nerwowo patrząc na każdą ścianę trumny. Chciała się podnieść i wtedy ich oczy się spotkały. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak jest blisko. Podpierała się z tyłu dłońmi, jej lewe kolano było ugięte, dotykało jego nogi, którą się podpierał dna trumny między jej udami. Jedną ręką trzymał wieko trumny, drugą podpierał się dna blisko jej ramienia. Był na tyle blisko, że czuła jak jej oddech odbija się od jego warg. Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Zapadła niezręczna cisza. Przesunęła lekko nogę, jednak dopóki on nie wstanie, ona nie ma drogi ucieczki. Spojrzała w dół zakłopotana. Przygryzła lekko dolną wargę, dwa razy się zawahała zanim wydusiła z siebie te słowa:
- To moja wina, przepraszam. Byłam głupia. Ostatnio nie byłeś sobą, a raczej byłeś starym sobą. Miałam wrażenie, że wkurza cię sama moja obecność i … Wtedy mnie tknęło, że pewnie męczy cię głód. Wiedziałam, że dobrowolnie nigdy się jej nie napijesz jeśli zaproponuje ci moją krew. Zwłaszcza, że tak cię irytowałam. Wybacz, t-tymi papierami chciałam cię zwabić do siebie, znaczy… I tak musiałam z tobą o nich porozmawiać, ale to tylko moja wymówka. Głównie chciałam wypić to co trzymam w dłoni. To mikstura używana na wojnie, wzmaga produkcje krwi, ma zapobiec wykrwawieniu się w krytycznym momencie… Nie ważne, puenta jest taka, że chciałam się skaleczyć i powiedzieć ci że umrę jeśli nie wypijesz tej krwi bo moje żyły pękną jeśli faktycznie się nie wykrwawiam, a wiem że nie mógłbyś na to patrzeć i mi pomógł, co znaczyłoby że wypiłbyś tą krew i wrócił do dawnego siebie. Znaczy do nowego siebie. Po prostu się uspokoisz. Przepraszam, wiem że pewnie cie nie rozumiem. Pewnie źle odczytałam znaki i sobie to wszystko ubzdurałam. Sama nie wiem czemu skoczyłam za tobą w tą ścianę. – wyglądała jakby wiele ją kosztowało powiedzenie prawdy. Zamknęła oczy mocno, czekając na ochrzan. Widział, że było jej głupio, nie chciała spojrzeć mu w oczy zawstydzona  tym co chciała zrobić, jednak ani trochę się go nie bała. Nie brała pod uwagę, że mógł ją zabić w szale. Całkowicie mu ufała. Wysłuchał spokojnie tego co mu powiedziała.
-Wkurwia mnie to jak bardzo mi ufasz-powiedział wstając i wyciągając ją z trumny -Jak to wypijesz po prostu poderżnę ci żyły-powiedział spokojnie-nie jestem głodny a twoja wiara we mnie cię zabije -stwierdził-jeżeli nie zrobi tego ktoś, sam to zrobię, a teraz jeśli łaska odejdź bo idę spać-oznajmił chcąc się położyć, ale złapała go za rękę nie chcąc na to pozwolić.
- Nie obchodzi mnie to, moje życie nigdy nie było bezpieczne. Czemu miałabym się odsuwać od ciebie, skoro równie dobrze mogę zginąć na następnej misji? – spytała – proszę, jeśli mi nie powiesz co się dzieje, nie będę w stanie ci pomóc  i nie kłam, że nie jesteś głodny. Widziałam, jak piłeś krew tamtych dziewczyn, ulżyło ci ale tyko na chwilę, to nie było wystarczające. – Oznajmiła. Jej głos jak i spojrzenie było stanowcze, nie chciała odpuścić. Tsusen warknął pod nosem.  Złapał Rozę za gardło, zaczęła się dusić i rozpaczliwie  drapać jego rękę.
- Co mam zrobić byś przestała tak łatwo oddawać mi swoją krew, durna kobieto!? -wycedził-nie rozumiesz, że to ci szkodzi!?- warknął.
- N-nie tak jak…dus.szenie – wychrypiała Rozalia sarkastycznie.
- Ja potrafiłem żyć wiele setek lat bez nawet odrobiny krwi -dodał-a teraz idź, o ile nie chcesz znaleźć się w ścianie -wycedził i wyrzucił ją z trumny. Upadła z łoskotem na podłogę, zapomniał jak krusi są ludzie. Dla niego lekka niczym lalka, jednak uderzenie nie było już tak niewinne. Uderzyła się głową o podłogę, czuła że kręci się jej w głowie. Wciągnęła haust powietrza do płuc odruchowo. Dotknęła swojej szyi. Zostały na niej wyraźne ślady. Zakrztusiła się. Tsusen nie zwracając na nią uwagi położył się w trumnie i zaczął zasłaniać jej wieko, myśląc tylko o tym, że chce iść spać. Jednak tym razem Rozalia nie była dla niego taka pobłażliwa. Skończyła się jej cierpliwość. Wstała na równe nogi, niczym pod wpływem adrenaliny dostając kopa energii. Podeszła do trumny. Uniosła różdżkę i z krwiożerczym wyrazem twarzy wcelowała w trumnę.
- Ugnis uni! – rozległ się jej głos po piwnicy i trumna eksplodowała na tysiące kawałków, pozostawiając Tsusena na ziemi. Jedna brew Rozy lekko drgała. To był wyraźny znak, że wyprowadził ją z równowagi. Ha, raczej wkurzył ją do granic możliwości. To już nie była złość, to był szał.
- Zostaw tą pierdoloną trumnę i porozmawiaj ze mną tonem innym niż gdybyś mówił do ameby – wycedziła przez zęby. Wyglądała jakby się miała zaraz zagotować ze złości. Postura Tsusena po tym jak wysadziła mu trumnę zmieniła na bardziej niebezpieczną. A może po prostu jej się wydawało, że przyjął taką pozycję? W końcu nie zmienił swojego położenia. Jednak czuła w powietrzu, że mogła odrobinkę przesadzić. Trzymała jednak nieprzerwanie fason, starając się nie wysadzić reszty pomieszczenia w powietrze. Zacisnęła dłoń w pięść powstrzymując na moment kolejne ataki agresji żeby się namyślić.
 – Ooh, tyle pomysłów właśnie rodzi mi się w głowię, co ci zrobię za tą jawną zniewagę, mój sługo – wycedziła, ostatnie dwa słowa prawie że wykrzykując. Dawno nie widział jej w takim stanie. Ostatnim razem jak wyprał jej ubrania tak, że wszystkie jej koszule były różowe i wywiesił jej bieliznę na najwyżej wieży szkoły. A zrobił to bardzo dawno temu, na samym początku ich znajomości, kiedy to robił wszystko żeby ją wkurzyć. Mroczna aura objęła całe pomieszczenie – ale wiesz co? Zróbmy to w staroświecki sposób – oznajmiła z uśmiechem, który o ciarki przyprawiłby najgroźniejszą bestię. Schowała różdżkę i podeszła do niego. Zaserwowała mu trzy tak siarczyste policzki, że żadna kobieta w ostatnim stuleciu go tak nie schlastała.  Tak, że jeszcze chwilę pomimo jego szybkiej regeneracji widniały dumnie na jego twarzy czerwone  ślady. Tsusen jednak nic sobie z tego nie robił i stał niczym głaz.  Jednak to nie był koniec, pociągnęła go za kołnierz ubrania w górę i spojrzała mu prosto w oczy. – Mam już dość ciągłego latania za tobą. Rachel jest bardziej dojrzała niż ty – warknęła i przystanęła na chwilę ze swoją wypowiedzią - …nie wieże, że właśnie to powiedziałam – stwierdziła z widocznym zdegustowaniem na twarzy – nie mówisz mi co jest grane, tylko chodzisz i fuczysz jak wkurzony kot. Nie jestem w stanie ci pomóc jeśli mi nie powiesz. Nie umiem czytać w myślach jak ty! – krzyknęła mu prosto w twarz – dotrze do ciebie wreszcie, że jesteś dla mnie ważny i gdzieś mam twoje groźby!? Wiem, że nigdy byś mnie nie skrzywdził. Gdybyś tego chciał zabiłbyś mnie i już dawno uwolnił się od kontraktu! – zawołała widocznie sfrustrowana – właśnie dlatego, że POTRAFISZ nad sobą panować, wiem że nic mi nie będzie jeśli napijesz się mojej krwi. Ale tu nie chodzi o to! Jeśli nie chcesz, Czaje! Ale nie rzucaj mną jak jakimś śmieciem po ziemi, bo to boli jak skurwysyn! I nie mówię tylko o fizycznych ranach ale i moralnych! – dodała. Szybko oddychała, całkowicie dała się ponieść emocją – c-całujesz mnie i każesz robić m-mi te dziwne rzeczy z winem…T-te…poły.. twoje.. Grr! – teraz zaczęła się jąkać nie wiedząc jak to z siebie wydusić i ubrać w słowa. Nosiło ją to już długi czas – i myślisz, że nie dosięgną cię za to konsekwencję!? Nawet ze mną nie porozmawiasz, mało tego nawet nie przeprosisz, PANIE JA NIE JESTEM PIJANY! – warknęła mu prosto w twarz, szarpiąc go mocniej. – Phi, w niebezpieczeństwie. Muszę cię rozczarować, ale POTRAFIĘ  o siebie sama zadbać. Może i jestem młoda ale przeżyłam więcej niż sobie możesz to wyobrazić. Wiesz kto wcześniej jeździł ze mną na misje? NIKT! KOMPLETNIE NIKT!  I jakoś, uwaga tu jest zaskoczenie – ŻYJĘ! – oznajmiła z wyczuwalną kpiną w głosie. – Wykrwawiałam się bądź ile razy, myślisz że czemu trzymam przy sobie fiolkę z eliksirem, którego wytworzenie przypłaciłam długą wędrówką w góry, bo nigdzie nie było pieprzonej Felisti Acticenty!? Jestem wytrwalsza niż sobie możesz to wyobrazić i jedyne czego prawdopodobnie nie przeżyje, to twojego zniknięcia z mojego życia! Martwię się o ciebie! Jesteś dla mnie ważny! Nie jestem w stanie znieść myśli, że ostatnio, mimo że się do siebie zbliżyliśmy,  nagle stwierdziłeś, że znów będziesz mnie odtrącać.
 Gdy w końcu przestała mówić Tsusen chwycił swój kark i nie przejmując się jej obecnością pokręcił nim o 180 stopni w lewą a następnie w prawą stronę...innymi słowy skręcił sobie dwa razy kark by następnie lekko poruszyć głową. Rozalie widząc to przeszły dreszcze. Aż zamilkła na moment.
-Mówisz? A wiesz jak to jest gdy nie możesz przez wiele setek lat wyjść na światło dzienne bo stanie się to-powiedział odsuwając dłoń na bok która po chwili zamieniła się w popiół jak przy spalonych zwłokach a następnie znikła-wiedzieć że po tym nie odzyskasz tej kończyny przez stulecia. Jednak czuć że ona tam nadal jest lecz niewidoczna? A wiesz jak to jest nie móc dotknąć niczego bo możesz wyssać z tego całe życie pozostawiając tylko zwiędłe kwiaty, wysuszone ciała i pył. A może wiesz jakie to uczucie gdy zostajesz poćwiartowana, spalona, pozbawiona wszystkiego co posiadasz ale jednak po jakimś czasie to odzyskujesz i nadal pamiętasz i czujesz ten ból bo nie możesz się pozbyć tych wspomnień-zapytał od tak-wykrwawienie się jest bardzo przyjemne tyle ci powiem. Nie cierpisz tylko czujesz się powoli coraz bardziej senna aż zasypiasz -stwierdził-a nie zabiłem cię tylko ze względu na to czyją jesteś córką. Nie chciałoby mi się słuchać jego ględzenia i irytującego brzęczenia- oznajmił-wy jesteście dla mnie POŻYWIENIEM, tak samo jak dla was BYDŁO. Chociaż czasem jesteście gorsi od połączenia komara z wuwuzelą – oznajmił uniesionym głosem -...a kiedyś dla zabawy stworzyłem coś takiego – wtrącił tak przy okazji tematu, po czym kontynuował  -Nie karzę Ci o WIELKA, UTALENTOWANA, irytująca, PANI latać za sobą. Po prostu nie chcę widzieć twojej facjaty więc chcę być jak najdalej od irytujących mnie owadów i tyle-stwierdził stanowczym tonem. Rozalia poczuła ukłucie w sercu. Tsusen jednak mówił to wszystko aby ją chronić. Chciał by go znienawidziła, może wtedy przestałaby się narażać na niebezpieczeństwo związane z jego osobą. Rozalia lekko wyrwana z rytmu, uciekła spojrzeniem. Czując się jak skarcone zwierzątko. Postanowiła jednak kontynuować.
-  A to co się stało w salonie? – jej głos był cichszy, widocznie ją krępowało wspomnienie tego co się stało. Jej głos jednak szybko znów się uniósł.- Zniknąłeś jak kamfora, nie dając mi możliwości nawet skopania ci za to tyłka! – wykrzyczała mu prosto w twarz - A kiedy potrzebowałam pomocy, pojawiłeś się w mgnieniu oka. – Powiedziała ciszej i spokojniej jakby właśnie coś sobie uświadomiła. Jednak po chwili znów uniosła głos – Nie znikaj z mojego życia tak nagle! Nie traktuj mnie jak śmieć, tylko po to żeby mnie chronić! Nie chcę tego! Chcę ciebie!  Kocham cię, idioto! – zawołała na całe gardło, prosto w jego twarz i w chwili kiedy uświadomiła sobie, co jej się wyrwało w popłochu go puściła, zakrywając usta dłonią, mimo że było już za późno. Oblała się rumieńcem, robiąc jeden krok w tył, nie wiedząc gdzie oczy podziać.
-W salonie nic się nie stało. Saito się rozebrał po pijaku do gaci, pobazgrał po sobie i poszedł w pizdu spać-stwierdził spokojnie jakby to było coś normalnego, udając że nie wie o czym mówi -Powiem ci tak w tajemnicy, to że wtedy ci pomogłem to był CZYSTY PRZYPADEK. Nie zamierzałem cię ratować. Po prostu się mi napatoczyłaś pod nogi jak bezpański kot-stwierdził udając obojętnego, kiedy nagle coś sobie uświadomił.
-Co przed chwilą powiedziałaś?- zapytał jakby się ocknął.
- Że jesteś idiotą? – wymamrotała, udając że nie wie o co mu chodzi.
-To wcześniej –nalegał.
- Ch-chce ciebie? – odszepnęła bardzo cichym głosem, ciągle wstydząc się przyznać.
-To po środeczku- dodał, unosząc lekko jej podbródek dłonią, żeby spojrzała mu w oczy.
- Ko-kocham cię – w końcu się przyznała. Jej policzki przybrały uroczy odcień czerwieni. Spojrzała w bok chcąc uniknąć jego spojrzenia. Natychmiast zaczęła się gorączkowo tłumaczyć, nie mogąc sklecić dwóch poprawnych zdań. Tsusen, widząc że się plącze w zeznaniach po prostu wpił się w jej usta. Rozalia otworzyła szeroko oczy w zdumieniu. Z początku nie wiedziała co się dzieje, a raczej nie wierzyła w to co się dzieje. On jednak kontynuował. W panice chciała się odsunąć. Jednak on był nieustępliwy. Po chwili jej ciało przestało walczyć.  Nie wiedziała kiedy zaczęła odwzajemniać pocałunek .Dotyk jego warg był przyjemny i czuły. W całym swoim życiu nie czuła nigdy czegoś tak pięknego. Jego uścisk niczym z kamienia, nie pozwalający jej uciec sprawił, że serce zaczęło szybko bić w jej piersi. Czuła, że traci władzę w nogach od tej słodyczy.
-Za dużo gadasz-stwierdził.
- A ty za mało – odpowiedziała  i znowu ją pocałował ale tym razem rozluźnił uścisk dając jej wybór. Przylgnęła do niego w odpowiedzi. Nie myślała już wcale o tym aby uciekać. Jej wargi ochoczo lgnęły do jego. Serce bardzo szybko biło. Czas mijał a żadne z nich nie chciało odsunąć się od drugiego. Zupełnie jakby czekali na to stanowczo zbyt długo. Kiedy w końcu przerwali pocałunek jeszcze chwilę delikatnie odwzajemniali muśnięcia. Rozalia ledwo nadążała brać oddech. Była zdyszana, czuła jak kołacze jej serce. Delikatnie przesunęła dłonie, które trzymała na jego dekolcie o parę centymetrów.  Szukając punktu zaczepienia dla błądzącego wzroku spojrzała na nie. Pierwszy raz nie wiedziała co ma powiedzieć. Czuła ogarniające ją szczęście, ale i lęk że może źle to wszystko rozumie.  
- No to skoro sobie wszystko wyjaśniliśmy to może pozwolisz mi iść spać?- zapytał pokazując swoje kiełki w wrednym uśmiechu a raczej ukazując tylko jeden kiełek. Zmarszczyła brwi.
- Musiałeś? – spytała i westchnęła z wyczuwalnym załamaniem i rezygnacją w głosie – po pierwsze: nie masz już trumny do spania a po drugie – zaczęła zirytowana po czym uroczo się zarumieniła, jej twarz przybrała łagodny, ale lekko strapiony grymas. Chwilę się zawahała, przygryzła lekko dolną wargę na moment po czym delikatnie dotknęła opuszkiem palca wskazującego jego warg – co mam przez to rozumieć? – spytała, widocznie bojąc się, że opacznie zrozumiała jego zamiary.
- A co byś chciała przez to rozumieć?- zapytał z wrednym uśmiechem i lekko dziabnął ją w ten palec, którym dotykała jego ust.
- Aj – szybko cofnęła ręką, lekko karcąc go spojrzeniem.
- Jak ty byś chciała to rozumieć? -zapytał-bo może myślimy w ten sam sposób-wyszeptał jej wprost do uszka a ona oblała się uroczym rumieńcem.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi… Czy ty mnie ko-ko… Czy ten pocałunek był wyznacznikiem jakichś uczuć do mnie, czy po prostu znowu się ze mną drażnisz? – spytała kompletnie zawstydzona pytaniem o to – niczego mi nie wyznałeś – dodała bardzo cichutko.
-Ko ko...co ty w kurę się zamieniasz? -zapytał patrząc na nią –hmm -mruknął-raczej coś oznaczał ten pocałunek-powiedział z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Wziął ją na ręce. Rozalia zdezorientowana zaczęła w panice patrzeć to na niego to na siebie.
- Hę!? Co ty robisz!? Po-postaw mnie! – wydukała całkowicie zawstydzona spoczywając w jego ramionach – „Coś”? Tak łatwo się nie wymigasz. Masz to powiedzieć! – zażądała stanowczo, cała czerwona na twarzy.  Wampir wiele sobie nie robiąc z jej żądań przeniósł się z nią do jej pokoju. Powoli podszedł do łóżka wywołując na twarzy Rozalii wyraz twarzy pełen paniki.  Położył ją na łóżku z pieczołowitą ostrożnością jakby była delikatną księżniczką. Następnie położyć się nad nią, jedną ręką podpierając się łóżka a drugą zaczął powoli odpinać jej bluzkę i nachylać się powoli do jej ust jakby chciał zrobić z nią coś niegrzecznego.
- T-T-Tsusen! To-to jeszcze za wcześnie… Nie jestem na to gotowa… - zaczęła dukać, w panice zamykając mocno oczy, nie wiedząc co począć.
-Na to nigdy nie jest za wcześnie – wyszeptał Tsusen tuż przy jej uszku by następnie przejechać koniuszkiem języka po jej szyi zaleczając tak ranę jaka jej zrobił kiedy złapał ją za szyje -a teraz idź się umyć bo po kąpieli w cieplej wodzie o wiele szybciej płynie krew i będzie smaczniejsza gdy będę cię konsumował na kolacyjkę - powiedział z wrednym uśmieszkiem na twarzy -a ty niby co myślałaś?  Że od razu chce się z tobą przespać? -zapytał i tyknął ja w czoło – nie schlebiaj sobie tak -dodał w złośliwości.
- T-Ty! – wyprowadziła cios chcąc w odwecie go uderzyć ale on złapał łatwo jej rękę , łapiąc ja za nadgarstek. Zaśmiał się rozbawiony. Roza nie mogła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek zaśmiał się w taki wesoły sposób. Puścił jej rękę i położył się wygodnie na jej łóżku. Spojrzała na niego mając soczysty rumieniec na twarzy.
- Jeszcze tu jesteś kolacyjko? – spytał ziewając, chcąc ją znowu wyprowadzić z równowagi.
- Nagle nie przeszkadza ci picie mojej krwi!? – krzyknęła zdenerwowana, jednak on nic sobie nie zrobił z jej krzyku bo już spał na jej łóżku. Rozalia gdy to zauważyła westchnęła, przyjrzała się mu, wyglądał na zmęczonego. Uśmiechnęła się lekko i dłonią delikatnie pogładziła go po głowie.
- Śpij dobrze, Tsusen…