niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział X

                Minęło kilka dni od ich powrotu do Akademii. Wszystko wróciło do starego porządku. Rozalia właśnie siedziała na krześle przy biurku, przeglądając  tony książek z zaklęciami. Ciągle nadrabiała stracone zajęcia. Zazwyczaj była do przodu z materiałem, pomimo braku talentu do używania normalnych zaklęć. Jednak przez ostatni czas nie była w nastroju do nauki i musiała wszystko nadgonić. Trzymała w dłoni różdżkę, przygryzając dolną wargę w skupieniu.
- To do niczego i tak nigdy tego nie użyję – westchnęła i odłożyła kolejną książkę. Bawiła się różdżką w dłoni, zastanawiając się nad jednym zaklęciem. Było to chyba jedyne zaklęcie, jakiego była w stanie użyć, a nie było ono magią otchłani.  Westchnęła.
- Co tam ciekawego wyczytałaś?- zapytał Tsusen, patrząc na nią ze słodką minką.
- A nic ciekawego, nadrabiałam zaległości – powiedziała kręcąc różdżką w dłoni.  Wstała. – Hm, dawno nie używałam tego zaklęcia, boję się że wyszłam z wprawy… – dodała w zastanowieniu – jak to szło… – zaczęła coś mruczeć pod nosem.  – Nie, to chyba nie to, cholera, jak to było!? – krzyknęła i niechcący machnęła różdżką. Rozległ się wybuch – ekh, ekh, ehem – zakrztusiła się dymem, a gdy opadł, zamarła – Tsusen…
-He?- zapytał, przekrzywiając głowę na bok. Wierzchem dłoni zaczął wycierać twarz z sadzy, miał białe kocie uszka na głowie, które poruszały się gdy coś usłyszał. Ledwo się powstrzymała przed parsknięciem śmiechem. Odchrząknęła, a po twarzy spłynęła jej kropla potu.
- N...nie wiem jak ci to powiedzieć delikatnie, ale...e…to..- zaśmiała się nerwowo – tak, przez przypadeczek, naprawdę niechcący, jakby to powiedzieć no… tego... zmieniłam cię i …masz kocie uszy.
- Eee… - mruknął i powoli przejechał palcami po swoich kocich uszach-wracając tu, nie pisałem się na bycie królikiem doświadczalnym dla twoich zaklęć -powiedział spokojnie, ale futro na jego uszach się najeżyło.
Zaśmiała się nerwowo. Widząc, że jest wkurzony, cofnęła się pod ścianę – t...to było niechcący! Miałam użyć tego na sobie, nie sądziłam że wceluje w ciebie! -  zawołała – n…naprawię to! Przysięgam! – dodała szybko, nie dając mu szansy na odpowiedź. Miała już okazję zobaczyć go zdenerwowanego, więcej nie miała ochoty na powtór.  - …Tylko jeszcze nie wiem jak.
                Westchnął w załamaniu.
- Ech, co ja się z tobą mam-powiedział spokojnie, kręcąc głową, na co ona zrobiła smutną i odrobinę obrażoną minę. 
- O! Już wiem! Chodźmy do Rachel! Powinna umieć to zdjąć, jest lepsza w magii! – zawołała z entuzjazmem i wstała, minęła go, po czym cofnęła się, by na niego spojrzeć.
- A jeśli ci to poprawi humor, wyglądasz naprawdę uroczo! – stwierdziła ze słodkim uśmieszkiem i pogłaskała go po głowie, mierzwiąc mu kocie uszka – ale kochany! Może tak zostaniesz? – spytała żartem i zaśmiała się chytrze by mu dopiec.
- A może chcesz by kotek pokazał pazurki i odebrał ci twój słodki smak krwi, co?- zapytał, ciekaw czy zrozumie, że chodzi mu o pozbawienie jej dziewictwa.  - Co  ty na to? -zapytał spokojnie, a uśmieszek zszedł jej z twarzy. Spojrzała na niego wzrokiem godnym porównania z demonem.
- Nie zrobisz tego – odparła pewna siebie, mierząc go kpiąco wzrokiem.
- Lepiej nie zmuszaj mnie, bym ci to udowodnił – odparł spokojnie.
- Nie wierzę ci, nie tkniesz mnie nawet palcem – odparła stanowczym głosem. – Nie boje się ciebie – dodała z chytrym uśmieszkiem. Wiedziała, że i tak jej nic nie zrobi.
                Pojawił się tuż przed nią tak, że ich usta prawie się stykały.
- Chcesz się przekonać? –zapytał, lekko pstrykając ją w czoło. Zmrużyła oczy i spojrzała na niego pewna siebie.
- No dalej koteczku – powiedziała, patrząc mu w oczy. -  Czego się boisz? Skoro jesteś taki zły to na co czekasz? – spytała pewna siebie, po czym prychnęła – i tak wiedziałam, że tego nie zrobisz – mruknęła, wymijając go i idąc spokojnie w stronę drzwi, daleko jednak nie zaszła, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, po czym oparł ją o ścianę, trzymając jej dłonie nad jej głową, stał obok niej, więc nie miała jak go kopnąć -i co?  mam się tobą zabawić, hmm ? -zapytał bardzo blisko jej szyi tak, że mogła czuć jego oddech –chociaż, jeżeli bym zaczął pić twą krew, sama byś tego chciała -dodał z wrednym uśmiechem, wysuwając swoje kły i przejeżdżając nimi drażniąco po szyi dziewczyny aż zadrżała, spróbowała wyrwać nadgarstki z jego uścisku.
„Zbyt silny”
Zaklęła w duchu, zaczęła się szamotać, spojrzała na jego uszka i się uspokoiła, fajnie się poruszyły. Parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować, gdy widziała jak uroczo się poruszają.
- Możesz mówić co chcesz, ale to jest takie zabawne, do twarzy ci – zaczęła się śmiać rozbawiona.
- Sama tego chciałaś-powiedział, zatapiając powoli kły w jej szyi i bardzo wolno i powoli spijając niewielkie ilości jej krwi. Zamarła niedowierzając, przestała się śmiać. Szarpnęła dłońmi, próbując się wyrwać i znowu przestała. Spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
- Skończ to, nie zrobisz tego – powiedziała spokojnie – nie skrzywdzisz mnie, nawet teraz, tylko troszkę, pijesz mojej krwi tylko troszkę aby nie zrobić mi krzywdy – wyszeptała spokojnie, choć rumieniła się przez uczucie wypływającej z niej krwi – nawet jeśli powiesz, że tylko się ze mną teraz bawisz, to.. jesteś pewny, że chcesz po tym wszystkim spojrzeć mi i mojemu ojcu w oczy..? – spytała – śmiało, jestem tylko człowiekiem choćbym nie wiem jak się starała nie powstrzymam cię, możesz zabrać mi wszystko co chcesz, nie mam z tobą szans – stwierdziła spokojnie do jego ucha – nie potrafisz skrzywdzić kogoś kto nie potrafi się bronić, nienawidzisz takich ludzi, ludzi którzy krzywdzą innych bez powodu, mam uwierzyć że osoba której ufam tutaj najbardziej, która nienawidzi i morduje właśnie takich ludzi, aby mi dopiec złamie wszystkie swoje zasady w które tak wierzy..? – spytała spokojnie, pozwalając mu pić swoją krew – jeśli tak, to chyba najwidoczniej się co do ciebie pomyliłam, miłej zabawy – powiedziała ostatnie słowa i zamknęła oczy, przestając protestować.
Wysunął powoli kły-po pierwsze, zabiłem swojego najbliższego przyjaciela wyrywając mu serce i zgniatając je na jego oczach tuż przed jego śmiercią-szepnął jej do ucha i dla zabawy lekko je liznął, zarumieniła się, nadal nie otwierając oczu -więc nie miałbym oporu zabawić się tobą- wyszeptał-zawsze mogę sprawić, że się upijesz nawet nie tykając alkoholu-oznajmił znowu zatapiając kiełki w tym samym miejscu, spijając o wiele więcej jej krwi wywołując tym samym większą przyjemność. Zadrżała bezradnie w jego uścisku. Po paru solidnych łykach wysunął kiełki i liznął jej szyję-uznaj to za ostatnie ostrzeżenie-powiedział lodowatym głosem-następnym razem sprawię ci ból, niesłychany ból jakiego nigdy nie doznałaś i nie doznasz-wyszeptał do jej ucha po czym puścił ją i zniknął pojawiając się na dachu szkoły. Upadła na ziemię roztrzęsiona. Podparła się dłońmi podłogi, wpatrując się w nią.
- A jednak tego nie zrobiłeś, co cię powstrzymuje..? – spytała samą siebie – w końcu byłam bezbronna, mogłeś śmiało mnie zgwałcić, idioto – mruknęła do siebie i wstała na odrobinę chwiejnych nogach, idąc w stronę okna, usiadła spokojnie na parapecie czekając aż wróci. Uśmiechnęła się lekko. Miała racje, nie zrobiłby tego.
                Położył się na dachu po czym zaśmiał się jak szaleniec zmienionym głosem 
"Ona naprawdę myślała, że bym to zrobił ,ale idiotka"- pomyślał, uśmiechając się wrednie pod nosem, czując a raczej słysząc co powiedziała przez bransoletkę, pokręcił głową w załamaniu
"raczej wątpię by uwierzyła w to, że wyrwałem serce przyjacielowi, chociaż nigdy nic nie wiadomo" -stwierdził w myślach.
-„Ech, szkoda tylko, że udawała, ciekawe jakby zareagowała naprawdę?” Zamknął oczy i sobie przysnął, podczas gdy Rozalia siedziała na parapecie, wpatrując się w widok za oknem.


***

                Obudził się przed zachodem słońca, przeciągnął jak kot i spokojnie zaczął iść w stronę pokoju, podczas gdy Rozalia znudzona czekaniem na niego, zaczęła czytać książkę na parapecie. Wszedł po jakimś czasie spokojnie do pokoju i jakby nigdy nic położył się na swoim posłaniu zamykając oczy.
- O, wróciłeś? Przyszedłeś błagać mnie na kolanach o zdjęcie zaklęcia czy może chcesz więcej..? – spytała, spokojnie przewracając stronę w książce, nawet na niego nie patrząc.
- He, mówiłaś coś? -zapytał otwierając jedno oko by na nią spojrzeć, zakrył usta ziewając. Zamknął z powrotem oko. Brew jej zadrgała nerwowo, odłożyła książkę.
- Tak, mówię do ciebie zboczony, kłamliwy i podstępny, wyglądający jak imitacja kota sługo – powiedziała na jednym wdechu, nawet nie mrugając. Wstała i podeszła do niego z założonymi na piersi rękami i mierzyła go wzrokiem.
- A więc „chciałeś się ze mną zabawić”, co? – wycedziła wściekle, zaśmiała się jak demon – czekałam aż wrócisz, nakopałabym ci za tę zniewagę, ale szkoda mojego wysiłku, głaz mógłby cię przygnieść a nawet by cię nie zarysowało – powiedziała i prychnęła w bezradności – no więc, nie udało ci się mnie przestraszyć, naprawdę sądziłeś, że ci uwierzę? Zabawne – parsknęła śmiechem, patrząc na niego – no a wracając do tematu, wróciłeś bo masz zamiar zabawić się ze mną raz a porządnie, zabić mnie a może spróbować zdjąć czar? – klasnęła w dłonie zadowolona ze swojej zabawy – a wiem! Przyszedłeś aby twoja pani cię troszkę popieściła, uroczy koteczku! Chodź do pańci to ci futerko wygłaszcze! – ukucnęła przy nim i zaczęła go w złośliwości tulić i mierzwić mu uszka na głowie – jaki uroczy! Może rzeczywiście cię takiego zostawię? Byłoby zabawnie, mama miała psa a ja będę mieć kiciusia! – dodała, nie przestając go denerwować, ciekawa czy zareaguje na te prowokacje.
Ostrzem zranił jej przedramię co wyglądało jakby ją zadrapał pazurkiem.
- Koty mają ostre pazurki, nie zapominaj-powiedział spokojnie. Spojrzała na zadrapanie i na niego, po czym się uśmiechnęła pod nosem.
-Nie dasz mi się nawet zemścić..? Okrutny.. – zrobiła smutna minkę i go puściła, tak, że spadł głową na zimną podłogę – zawsze można je podpiłować, mam ci może przypomnieć, że nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić..? – wstała jak gdyby nigdy nic i podeszła do biurka, wzięła różdżkę i wcelowała w niego, rozległ się wybuch, jednak gdy dym opadł nadal miał kocie uszy, które zamerdały uroczo. Westchnęła – jednak nie potrafię tego zdjąć – stwierdziła w załamaniu, przygryzła koniec różdżki w zamyśleniu – cholera, zazwyczaj tego zaklęcia używa się inaczej, jednak że użyłam go przypadkowo na tobie, bez przygotowania wyglądasz tak jak wyglądasz – mruknęła, patrząc na niego – nie mogę iść z  tym do Dyrektora, bo jak się dowie, że używam zakazanej magii to mnie załatwi a w najlepszym wypadku zawiesi – westchnęła w załamaniu – może Rachel albo Gilbert znają sposób aby się tego pozbyć, sprawdzimy to jutro a na razie się z tym prześpij, istnieje szansa, że samo zejdzie – powiedziała i ukucnęła przy nim, patrząc na niego. Uśmiechnęła się do niego – przepraszam za to – powiedziała bardzo szczerym głosem, po czym nie mogąc się powstrzymać wyciągnęła z kieszeni ciastko w kształcie ryby i mu pokazała – rybkę na zgodę..? – spytała niewinnym głosikiem.
Powęszył cicho.
- Nie mówcie mi, że u was też robią tayaki- powiedział spokojnie, patrząc na ciastko. Spojrzała na niego zaskoczona, że to zna, przypomniała sobie radość jej ojca gdy też to zobaczył.
- Macie takie też w waszym świecie..? No to masz podwójna radochę, koteczku – powiedziała z niewinnym uśmieszkiem – to chcesz rybkę..? – spytała, wymachując mu nią kusząco przed oczami.
-Niestety odmówię nie jestem głodny-powiedział spokojnie nieco obojętnym głosem, ułożył się na swoim łóżku i zamknął oczy. Uśmiechnęła się patrząc na niego i schowała smakołyk.
- Ładnie ci z tymi uszkami – szepnęła – nie martw się, zrobię wszystko aby to naprawić, tylko daj mi trochę czasu – powiedziała cicho, obwiniając się za to i wstała. Przebrała się w koszulę nocną i położyła się spać, było już bardzo późno.
- Dobranoc Tsusen! – zawołała i zamknęła oczy.
- Nie masz za co przepraszać- powiedział spokojnie -brakuje mi ogona i wyglądałbym jak mój i twojego ojca znajomy-powiedział z rozbawieniem -mam nadzieję, że jego siostra go nie zacałuje na śmierć-mruknął do siebie pod nosem.
- Kto powiedział, że przepraszam..? Sam wszedłeś na linię ognia – powiedziała z łóżka rozbawiona – wasz świat jest naprawdę ciekawy, chciałabym wiedzieć o nim więcej – powiedziała, wtulając się w poduszkę – niech ci się przyśnią rybki – zażartowała – słodkich  snów – dodała i po chwili zasnęła.
- Ta, siedząc podszedłem ci pod linię ognia-mruknął pod nosem, westchnął tylko w załamaniu i powoli zasnął.



***


                Myślała przez całą noc nad nieudanym zaklęciem, co chwile budząc się i zasypiając. Nie mogą wymyślić jak przywrócić Tsusena do pierwotnej postaci. Myślała  nad tym do tego stopnia, że w jednym ze swoich snów przyśnił jej się Tsusen goniący myszy, który z wielkim zapałem oznajmił jej, że to jest naturalne i że to jego obowiązek.
                Natomiast obudziła się dopiero rano i gdy wstała, podeszła do niego z zawiedzionym wyrazem twarzy stwierdziła, że jego kocie uszka nadal tam są.
- No to mamy problem, najwidoczniej jeszcze nie zniknęły – westchnęła i nie mogąc się powstrzymać sięgnęła do śpiącego Chowańca i dotknęła jego uroczych, kocich uszek i je pogładziła delikatnie.
- Specjalnie to zrobiła bym ją bardziej kusił-wybełkotał jak przez sen, przekręcił się na bok-ona chce by wszystkie mi nie dawały spokoju-dodał, chowając głowę w poduszce, nie spał od momentu w którym dotknęła jego uszek ale ćśś. Zarumieniła się i spojrzała na niego naburmuszona.
- To nie było celowo, głupku – powiedziała pod nosem myśląc że śpi – nadal uważam, że jesteś słodki z tymi uszkami – dodała i zachichotała pod nosem, pogłaskała go po głowie a on dla zabawy zamruczał, na co zachichotała i  wstała, idąc do łazienki a gdy do niej weszła, wstał spokojnie.



***


                Minęło kilka minut i była gotowa, wyszła z łazienki ubrana w mundurek i z włosami spiętymi w wysoki kucyk, schował różdżkę  i spojrzała na niego.
- O, już wstałeś? – spytała i umalowała się lekko, zerknęła na pocztę i otworzyła pierwszy z brzegu list.
- Jak ci twoja pani molestuje głowę we śnie to aż chce się szybko wstać- powiedział z wrednym uśmieszkiem a ona spłonęła rumieńcem i odwróciła się jego stronę jak oparzona.
- Nie spałeś wtedy…!? – wydukała, czerwieniąc się i niechcący skaleczyła się nożem do otwierania kopert, stróżka krwi spłynęła jej po palcu – aua – powiedziała cicho pod nosem – podaj mi apteczkę - poprosiła i westchnęła, patrząc na krew na palcu i niewielkie przecięcie – powinna być tam gdzie trzymam wino – dodała i przyłożyła chusteczkę do rany.
- To mnie nawet jak śpię już molestujesz? –zapytał, przekrzywiając na bok głowę, westchnął w załamaniu i dla zabawy opuścił uszy pokazując swój smutek.
- To nie prawda, nie smuć się! Tylko chciałam sprawdzić czy uszka ci zeszły i.. spałeś tak słodko.. – powiedziała cicho, patrząc się w zakrwawioną chusteczkę, podszedł spokojnie do niej, wziął jej dłoń i powoli przejechał językiem po jej skaleczonym palcu, spłonęła rumieńcem -i gotowe-powiedział po tym jak zaleczył jej rankę.
- Dz…dziękuje – wydukała cała czerwona na twarzy i szybko odsunęła się od niego, omal się nie potykając, podparła się dłońmi toaletki po czym szybko wzięła list i zaczęła czytać –t…tata chce abyśmy ich odwiedzili u mnie w domu – wydukała – za kilka dni wyjedziemy jeśli nic nas nie zatrzyma - dodała.
- No ciekawe co twój ojczulek powie jak zobaczy swojego przyjaciela w takim stanie-powiedział spokojnie-i mogę wiedzieć dlaczego się zarumieniłaś?- szepnął przy jej uszku, mogła zobaczyć jak jego uszka lekko i nieco kusząco się poruszają, znowu się zarumieniła. Nie wiedziała co powiedzieć, więc skorzystała z pierwszej lepszej wymówki jaka przyszła jej na myśl, dotknęła dłonią jego uszek.
- Uszka..! <3 – powiedziała z dziecięcym zafascynowaniem, miziając je w dłoni z uśmiechem – są takie słodkie, że aż się rumienie – zachichotała uroczo, cofając się na bezpieczną odległość.
-A ja myślę, że to dlatego iż ci się podobam-wyszeptał blisko jej ust, a ona spaliła buraka.
- N.. nie żartuj sobie! Niby z jakiej racji miałbyś mi się podobać..? – spytała, krzyżując ręce na piersi i patrząc w bok  – a, właśnie – popatrzyła na jego uszka –  nie wiem na razie jak się tego pozbyć, może Rachel albo Guishe będę wiedzieli – powiedziała w zastanowieniu – chodźmy najpierw do Rachel – powiedziała, idąc w stronę drzwi.
- A to dlatego, że cię kuszę? -szepnął jej za uszkiem, ciągnąc temat, którego tak bardzo chciała uniknąć  i  spokojnie  za nią idzie w stronę Rachel mając nadzieję ,że obie go nie zabiją . Brew jej zadrgała, chwyciła go za kocie ucho i przyciągnęła do siebie.
- Słuchaj kiciusiu, mnie wcale nie zależy, więc jeśli nie chcesz przez resztę życia mieć ten koci zestaw to lepiej daruj sobie takie docinki, bo ja wcale korzyć się przed tą wstrętną larwą nie chce, zrozumiano? – wycedziła – robię to tylko i wyłącznie dlatego, że przyrzekłam ci że to cofnę a ja danego słowa dotrzymuje, więc zrób coś dla mnie i zamknij się! – warknęła i go puściła, idąc wkurzona korytarzem i zaciskając pięści.
                 Nie powinien się jej dziwić, na myśl o proszeniu Rachel o przysługę, gotowało się w niej i nad sobą nie panowała, już słyszała jak się z niej nabija, że zawaliła zaklęcie i urządziła tak Tsusena. Prychnęła. Brew jej niebezpiecznie drgała ale starała się opanować.
- Ja ci nie karzę się przed nią korzyć-powiedział spokojnie, idąc dalej za nią.
-"zawsze mogę je sobie wyrwać tylko sporo bym krwawił"- stwierdził w myślach.
- To co zrobisz..? wyrwiesz je sobie..!? zapewne pojawią się znowu – mruknęła, jakby czytała mu w myślach, westchnęła – nienawidzę jej, prędzej bym ci buty wylizała niż prosiła ją o przysługę, ale … - zaklęła pod nosem – zna się lepiej na magii niż ja, oby wiedziała czego użyć – westchnęła w załamaniu – w razie jakbym chciała ją zabić gdy zacznie się nabijać, powstrzymaj mnie – mruknęła pod nosem i niechętnie zapukała do jej drzwi, krzyżując ręce na piersi, brew jej lekko drgała, tupała nogą ze zniecierpliwieniem i stukała palcem w łokieć zdenerwowana.
- Zawsze możesz to zwalić na mnie-powiedział i w razie czego aktywował bransoletkę by łatwiej mu było powstrzymać Rozę. Położył jej dłoń na ramieniu i lekko ją poklepał, przymknął oczy i zabrał dłoń z ramienia dziewczyny. Zarumieniła się lekko i uspokoiła. Westchnęła gdy drzwi pokoju Rachel się otworzyły i spojrzała na nią z wyższością.
- Hm.. nie często u mnie bywasz, co cię tu.. – spojrzała na Tsusena  - Kya! – zawołała i się na niego rzuciła, tuląc go do swojego wielkiego biustu i wciągając do pokoju – ale słodziak!- zaczęła go głaskać i mierzwić mu kocie uszy zauroczona. Lekko się zaśmiał
-Ty chcesz mnie udusić w swoich piersiach?- zapytał, próbując ją jakoś odsunąć, ale zrezygnował bo to mało możliwe- dlaczego tak molestujecie me uszy? -mruknął smutnym głosem, opuszczając uszy ku sobie, Roza tylko na to prychnęła.
- Mogłabyś przestać molestować mojego Chowańca!? –warknęła, odciągając go szybko od niej i  sadzając na ziemi przed nią, po czym opowiedziała jej wszystko a  ona zaczęła się śmiać, na co Rozie zaczęła niebezpiecznie drgać brew.
- Jakim cudem zmieniłaś go w kota..!? Nie mogę! – złapała się za brzuch i zaczęła jeszcze głośniej śmiać – z ciebie to naprawdę jest prawdziwa oferma! Żeby wcelować właśnie w niego..!? Nie mogę, trzymajcie mnie..! – śmiała się dalej, nie zwracając uwagi na coraz bardziej rosnącą wokół Rozy mroczna i groźną aurę oraz jej wzrok, który gdyby mógł zabijać byłby śmiertelną bronią. Wykorzystał swoją moc i przesłał Rozie trochę spokoju.
- Em, to też trochę moja wina-stwierdził z rozbawieniem -to jak, potrafisz to zdjąć?- zapytał ruszając lekko uszami patrząc na Rachel swoim złotym wzrokiem.
- Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuje, moją specjalnością jest element ognia a nie zakazane zaklęcia – powiedziała, wyciągając różdżkę – choć na pewno nie będzie gorzej – zakpiła i zaczęła coś mruczeń pod nosem, wcelowała w Tsusena, ale cos poszło nie tak i po chwili wylądował na ziemi w chmurze dymu a gdy się rozwiał… machał za nim uroczy biały ogonek. Roza zatkała usta powstrzymują nagły atak śmiechu, ale nie trwało to długo ponieważ zaraz potem roześmiała się w najlepsze widząc Tsusena a Rachel widocznie zaczęła pulsować żyłka na czole, patrząc na jej radoche.
Gdy leżał na ziemi po chyba nieudanym zaklęciu Rachel zaczął kichać bo zakręciło mu się w nosie przez co na boki poruszał się kusząco jego biały ogonek oraz uszy aż się Roza i Rachel na to zarumieniły, był taki uroczy. Roza jednak postanowiła dobić te słodką istotkę.
- Muszę przyznać, że wyglądasz coraz ciekawiej – powiedziała, biorąc małe lusterko z biurka Rachel i podając mu go aby widział swój koci ogonek, nie mogła się oprzeć i zaśmiała się wrednie.
- Oho, cóż to? Wspaniała i wielka Rachel nie dała sobie rady z tak banalnym zaklęciem, co się stało..? – popatrzyła na nią wrednie z chytrym uśmieszkiem.
- Zamknij się, pewnie twoja beznadziejność jest zaraźliwa – mruknęła, krzyżując ręce na piersi i patrząc na nią kątem oka, aż Rozie zaczęła drgać brew.
- Coś ty powiedziała wstrętna larwo!?
- To co słyszałaś zerowy talencie.
- Szmata.
- Cnotka.
Kłóciły się na całego, a Rozie coraz bardziej drgała brew, sprawiały wrażenie jakby zaraz miały się pozabijać, warczały lekko na siebie z tej złości. W końcu przerwały i odwróciły się każda w swoją stronę.- Mówiłam, że moją specjalnością jest element ognia, jeśli chodzi o to badziewie zaklęcie pogadajcie z Gilbertem, jego specjalnością jest element ziemi, pewnie coś uda mu się wymyślić – mruknęła.
- Taki właśnie miałam zamiar – odparła Roza i obie prychnęły a Tsusen  westchnął w załamaniu.
- Wyglądam jak mój znajomy-mruknął do siebie i pomachał głową by mu włosy się roztrzepały, po czym powoli się podniósł i otrzepał ubranie.
-To ja tu jestem kotem, a wy się żrecie gorzej niż nie jedno zwierze-stwierdził spokojnie -jak nie będziecie się lepiej zachowywać obie zwiążę i będę torturował łaskotkami-zagroził i trzymając dłonie z tyłu głowy spokojnie skierował się do wyjścia z pokoju ruszając lekko na boki ogonem.
- Śmiało koteczku, nie mam łaskotek ale związać mnie możesz - zawarczała mu blisko uszka Rachel
- Kusząca myśl-powiedział z uśmiechem-ale łaskotki to nie jedyna prosta acz skuteczna tortura -oznajmił-jest jeszcze prostsza, a działa bardzo dobrze-powiedział dotykając palcem jej czoła, aż ta popatrzyła na niego jak na wariata - jak mnie zezłościsz to wykorzystam ją i będziesz miała wrażenie dziury w głowie-wyszeptał i odwracając się niechcący ogonem przejechał po jej piersiach, nie za bardzo panował nad nim. Po chwili wyszedł z pokoju. Rachel zawarczała cicho aczkolwiek niebezpiecznie. Nie minął moment a znalazła się tuż przed nim i musnęła seksownie palcem jego podbródek, kierując tak na siebie jego spojrzenie. Uśmiechnęła się dwuznacznie.
- Robiąc tak, sprawiasz że jeszcze bardziej chce cię ujarzmić, kotku, nie prowokuj mnie – wyszeptała, patrząc na niego zalotnym wzrokiem, który gdyby mógł rozebrałby go w całości. Westchnęła, spuszczając wzrok w dół, po czym spojrzała na niego śmiertelnie groźnym wzrokiem a jej czerwone paznokcie zacisnęły się lekko na jego podbródku, ujmując całkiem jego twarz w dłoni – a więc jestem tak zeszmacona jak moja krew, tak? – wycedziła i przyparła go do ściany, tuż obok drzwi.  Momentalnie uderzyła kolanem w ścianę tuż pod jego krokiem. Zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
- Nie jestem tak słaba jak ci się zdaje, wampirze – wycedziła – nie warto mnie denerwować – dodała po czym uśmiechnęła się kącikiem ust – czy Roza może wspomniała ci, że moja rodzina zajmuje się wydobyciem srebra..? – spytał z niewinną minką – pierścionki, bransoletki, łańcuszki, łańcuchy a także broń i inne rupiecie – wymieniła spokojnie, oglądając ostro czerwony lakier na swoich długich paznokciach – może kiedyś cię tak zabiorę..? Miło by było jakbyś pozwiedzał, cuchnie tam srebrem na kilometr, a twój zapach jest taki miły i słodki, byłbyś świetnym odświeżaczem powietrza podczas wizyty w tamtym miejscu – powiedziała, szepcąc mu kusząco do uszka, po czym go puściła i jak gdyby nigdy nic weszła z powrotem do swojego pokoju, oparła się o framugę drzwi.
                - Na razie koteczku, ty także  zerowcu – powiedziała z uroczym chichotem gdy Roza wręcz wyskoczyła z jej pokoju i podeszła do Tsusena, przekrzywiając nieco głowę w zastanowieniu, przyglądając się jego ogonkowi. – Uważaj na siebie Tsusen,  o takie ciało trzeba dbać – dodała, puszczając mu oczko, zawarczała seksownie i weszła do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
- No to.. idziemy dalej? – spytała, powstrzymując ledwo śmiech gdy patrzyła jak jego uszka i ogonek poruszają się niekontrolowanie, po czym nagle jej wzrok spoważniał i spojrzała mu w oczy – hm.. nie sądziłam, że ci o tym powie, no cóż w Germanii jest wysokie wydobycie srebra, którego ty tak nie cierpisz – oznajmiła i prychnęła –  a ona nienawidzi mnie, nie wiem czemu, odkąd tylko pojawiłam się w tej szkole gnębi mnie ile się da, też sobie znalazła hobby, nasze rody już o wielu lat nie są skłócone, więc cholera jasna czemu!? Grr! Nic jej nie zrobiłam! – brew jej drgała coraz bardziej, po czym westchnęła w załamaniu – chodź, idziemy – oznajmiła idąc dalej – Gilbert powinien być na dziedzińcu z dziewczynami – oznajmiła, schodząc powoli schodkami.
"To już wiem jakie miejsce będę musiał kiedyś zniszczyć"-  pomyślał
                - Cóż srebro może mnie zabić ale znam sposób jak się przed nim uchronić – powiedział spokojnie i oboje wyszli na dziedziniec – wystarczy, że pozbędę się zatrutej nim krwi – oznajmił, szli przed siebie aż spotkali Gilberta podrywającego jakąś młodą damę z klasy pierwszej.
- Porywam na chwile Romea – mruknęła i wytargała go za kołnierz i wyciągnęła aż za zamek, puszczając go przy ścianie – Gilbercie – spojrzała na niego zalotnym wzrokiem, uśmiechając się promiennie i życzliwie, co mogło aż przyprawić o dreszcze – mam do ciebie prośbę .
- Twe życzenie jest dla mnie rozkazem, jakże mógłbym odmówić twej pięknej prośbie, nie zasmuciłbym cię w żaden sposób aby tw..
- Do rzeczy – przerwała mu zirytowana – coś mi nie wyszło – zarumieniła się zawstydzona – czy umiałbyś to z niego zdjąć? – spytała – mam na myśli te uszka i ogon.
- Mogę spróbować – oznajmił – ale to nie będzie proste, nawet gdybym chciał to jest jedno z zakazanych zaklęć, nie wiem czy mój czar zadziałałby, jednak nic nie zmusi mnie bym nie spróbował ziścić twego życzenia, madame- wziął jej dłoń i ucałował a ona wpatrywała się w mury zamku z politowaniem, pytając losu co takiego złego uczyniła, że musi przez to przechodzić.
- Zbliż się wieśniaku! – rozkazał do Tsusena, wyciągając różdżkę – i nie ruszaj się najlepiej.
- Mam ci przypomnieć, że ten wieśniak pokonał cię z łatwością -powiedział spokojnie -i chyba zapomniałeś o drobnej umowie jaką ze mną zawarłeś, prawda?- zapytał, unosząc lekko kącik ust ukazując wampirzy kieł, schował dłonie do spodni i podszedł nieco do niego, strzelając dość przeraźliwie karkiem by go sobie rozgrzać, a Gilberta przeszedł przeraźliwy dreszcz aż po sam czubek głowy.
- Masz racje! Wybacz mi te złe uwagi! Nic złego nie zrobiłem tej panience! Gdzieżbym śmiał! – zawołał, roztrzęsionym i błagalnym głosem a Roza nieco się na to zaśmiała. Uniósł różdżkę i powiedział jakiś czar jedwabistym głosem, jednak nic się nie wydarzyło, poza tym że na ogonku Tsusena pojawił się ni stąd ni zowąd czerwona kokardka, na której widok Roza nie mogła się opanować i wybuchnęła głośnym śmiechem, opierając się o ścianę zamku.
- Nie mogę! To się robi z każdą chwilą coraz zabawniejsze! – zawołała, śmiejąc się w najlepsze.
- Wiem, wiem tylko po prostu nie łam im serca bo ja ci złamię ręce-powiedział wzruszając ramionami-a przynajmniej trochę obiję-stwierdził, spojrzał na swój ogon i westchnął -ja cię kiedyś zabiję Roza-powiedział na głos, zdejmując kokardkę i wiążąc ją specjalnie, dość mocno, na jej szyi, by ją lekko poddusić.  "Nieświadomie" jednak zrobił to odrobinę za mocno. Roza z trudem łapała oddech,  dusiła się chodź minimalne ilości tlenu które z trudem wywalczyła szarpiąc wstążkę pozwoliły jej zachować świadomość. Tsusen dotknął palcami wstążki -i proszę, prezent urodzinowy jak się patrzy- powiedział klaskając w dłonie i patrząc na Rozę z uroczą kokardką, uśmiechnął się wrednie i skierował spokojnie do zamku.
                 Gdy się oddalił nie czekała ani chwili i zerwała kokardkę z szyi, łapiąc głęboki oddech, kaszląc. Gdy się otrząsnęła  pobiegła za nim widocznie zdenerwowana.
„Co za idiota!”
                Dogoniła go.  Razem przeszła z nim aż znaleźli się w murach zamkowych. Stanęła przed nim zagradzając mu drogę.
- Chciałeś mnie udusić  idioto..!? – krzyknęła na niego
- Gdybym chciał cię udusić po prostu bym to zrobił-powiedział spokojnie –niestety nie potrafię za dobrze kontrolować swej siły jako kot-powiedział z wyczuwalną ironią i złośliwością a jej aż brew zadrgała ze złości.
- A mi się coś wydaje, ze świetnie sobie radzisz i najwidoczniej jeszcze cię to bawi! – rzuciła oskarżycielsko i zawiązała mu kokardkę na ogonie bardzo, bardzo mocno  w kokardę – ale ślicznie ci tak kotku! – dodała z niewinnym uśmiechem – tym razem to ja ci ją zawiązałam a nie zaklęcie Golberta, cieszysz się? – spytała z promiennym uśmiechem – mój śliczny kiciuś, jak będziesz grzeczny dam ci kocimiętki – oznajmił czochrając i mierzwiąc mu włosy i uszka,  widocznie zła. Chcąc go wkurzyć w ramach zemsty.
- Hmm- mruknął cicho-uważaj by ta kokardka niezwykłym trafem nie znalazła się na tobie, w dość..hm, ciekawej kompozycji -powiedział spokojnie z wyczuwalnym podtekstem ale i groźbę w głosie-udowodnić ci, że mogę to zrobić?- zapytał i nim Roza zdołała coś odpowiedzieć miała na głowie swój stanik.
- C..co, skąd to się tu.. kiedy!? - poróżowiała natychmiast gdy się spostrzegła. Rozwiązał wstążkę związując Rozie ręce za plecami i spokojnie zniknął pojawiając się na swoim posłaniu.
- T..ty!  - zawołała, kuląc się zawstydzona i cała czerwona. Udało jej się ściągnąć stanik i chwycić go za plecami w związane dłonie i pobiegła szybko do pokoju. Kopnęła drzwi, otwierając je na oścież i wparowała do pokoju -  ZBOCZENIEC! – krzyknęła na niego, zdyszana i cała czerwona, kuląc ramiona by spod rozpiętej koszuli nie było widać nagich piersi – rozwiąż to natychmiast! – warknęła groźnie.
- Wiesz, mogłem ściągnąć ci coś innego -powiedział spokojnie mając zamknięte oczy. Machnął ręką zamykając drzwi -i kto tu jest zboczeńcem skoro co chwila mnie molestujesz, hmm? –zapytał,
uchylając jedno oko i zerkając na nią -nie masz mnie czym zaskoczyć-powtórzył to po raz któryś. Spokojnie wstał i podszedł do niej-ostrzegałem cię byś mnie nie denerwowała, więc teraz cierp-szepnął jej blisko ucha nawet lekko je dotykając ustami przez co wypieki na jej twarzy stały się bardziej intensywne.  Szarpnęła bezradnie  wstążką.
-To była kara za to durne zaklęcie-warknął rozwiązując ją i wyrzucając tą wstążkę-dam ci ostatnią szansę na spróbowanie byś odczyniła ten czar bo inaczej pozbawię cię czegoś innego niż garderoby-stwierdził oczywiście w żartach. Dopiero udało jej się odrobinę uspokoić a na jego groźbę, znów spłonęła wstydliwym rumieńcem  otwierając szeroko oczy i nieruchomiejąc.
-  Ty.. – powiedziała cicho – zboczony wampirze z nadętym ego! – dodała mrocznym głosem, przepełniała ją ogromna złość i zażenowanie. Przewróciła go w tej złości na ziemię.
- Mówię ci po raz nie wiem który, ze to był przypadek, jasne!? – wycedziła – przez KOGOŚ muszę znowu założyć sta.. bieliznę .. – mruknęła, czerwieniąc się bardziej – oraz.. Jak mówiłam, że to naprawię to, to naprawię, więc z łaski swojej wielkiej nie denerwuj mnie bo nie ręczę za siebie! – zawołała, roztaczając wokół siebie pełną mroku aurę. Odwróciła się zażenowana do niego plecami i zsunęła sobie bluzkę, zawieszając ją w pasie.
- Nawet nie wiesz jaką mam ochotę w złośliwości zagwizdać-powiedział z lekkim rozbawieniem gdy zsuwała koszule. Westchnął tylko by się uspokoić a raczej okiełznać swoją wrodzoną, wredną naturę, a jej zadrgała niebezpiecznie brew gdy to powiedział i poczerwieniała  znowu. Zaczęła zakładać powoli stanik, poprawiła go na sobie. Założyła na siebie z powrotem koszulę i zaczęła powoli ją zapinać, mamrocząc coś pod nosem.
- Będę musiała jednak iść do Dyrektora, nie ma rady.. mam tylko nadzieje, ze mnie ze szkoły nie wyrzucą za używanie zakazanych zaklęć – mruknęła.
- W takim razie chodźmy do dyrektora, powiesz że przypadkiem cię wystraszyłem i dostałem zaklęciem, albo nie w sumie i tak co chwila mnie wysadzasz więc nie będzie różnicy-stwierdził spokojnie-w takim razie prowadź-dodał.
Westchnęła i wyszła z pokoju, kierując się do gabinetu Dyrektora.


***

                 Szedł spokojnie za nią w kierunku gabinetu Dyrektora z rękami w kieszeni. Macha spokojnie na boki ogonem. Roza zapukała do drzwi wpatrując się w wielkie mahoniowe drzwi. Westchnęła lekko.
-Wejść – rozległ się głos Dyrektora szkoły magii Tristtein.
Powoli uchyliła ciężkie drzwi, przełknęła ślinę chcąc uspokoić nerwy. Nie raz lądowała na dywaniku u dyrektora ale nigdy za używanie zaklęć zakazanych. Spokojnym, powolnym krokiem skierowali się na środek niewielkiego dyrektorskiego gabinetu. Jak zwykle w powietrzu roztaczał się zapach fajki, a gdzieś z kąta gabinetu dochodził cichy stukot na maszynie do pisania asystentki Dyrektora. Asystentka spojrzała czujnie na uczennicę spod gustownych okularów ze szkłami w kształcie półksiężyców, badając ją wzrokiem. Ciekawska jak zawsze. Podeszli razem do biurka z ciemnego drewna na którym stało parę dokumentów i wieczne pióro. Stosy ksiąg w biblioteczce w kącie pomieszczenia nadawały mu atmosfery skupienia, chodź sam Dyrektor nie należał raczej do najnormalniejszych.
- Dyrektorze, mam pewną sprawę – powiedziała.
- Tak? O co chodzi, Rozalio? Czy coś się stało? – spytał, odkładając swojego jakąś książkę na biurko.
- Niechcący użyłam złego zaklęcia i Tsusen teraz wygląda tak – oznajmiła, pokazując mu Tsusena z załamaniem – nie potrafię tego odwrócić – dodała, spuszczając głowę.
- Nie wolno używać zakazanych czarów, to twoje pierwsze takie wykroczenie więc przymknę na to oko.
„Właściwie to nie pierwszy raz..” – stwierdziła w myślach i niewinnie się zaśmiała.
Dyrektor wstał zza biurka i podszedł do nich, uniósł różdżkę.
- Powinno zadziałać – stwierdził i uniósł różdżkę, zaczynając jakąś inkantacje. Wcelował w Tsusena a gdy pył się rozszedł wyłonił się z niego mały kotek ze srebrną grzywą i złotych oczach.
- Ups.. nie udało się, to jeszcze raz – podciągnął rękawy do łokci gotów rzucić kolejne zaklęcie.
-Ej ja się nie pisałem na królika doświadczalnego. Spieprzam stąd!- wykrzyczał i wybiegł przez uchylone drzwi.
- Tsusen…! Znaczy, sługo!? – zawołała za nim, wyciągając dłoń w jego stronę, ale jego już nie było.
- Ohoho, uciekł, no cóż, z czasem ten efekt powinien sam minąć – stwierdził dyrektor przeczesując swoją długą, siwą brodę.
- Muszę go teraz złapać, dziękuje za wszystko Dyrektorze! – zawołała i pobiegła za nim. Jednak. Zatrzymała się w pewnej chwili. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedziała gdzie prędzej czy później się schowa. Spokojnie poszła w tamtym kierunku.

Rozdział IX

              Zobaczyła go, lezącego na wpół żywego pośrodku jaskini.
- Tsusen – wyszeptała, zakrywając dłonią usta i podbiegła do niego. Przyklękła – Przepraszam – wyszeptała do niego, gładząc ciepłą dłonią jego policzek. Leżał pomiędzy runami jakie namalował ze swojej krwi, jego klatka bardzo wolno się unosiła, a gdy opadała z pomiędzy jego warg wydobywał się niebezpieczny syk. Widać było, że jego rany powoli się leczą, a ciało pokryte było delikatnymi kryształkami lodu. Był to stan hibernacji, a raczej jeden z jego stanów gdyż każdy wampir inaczej hibernuje. Zazwyczaj wtedy zamienia się w kamień a bardzo rzadko zdarza się by wampir "spał" pokryty niewielką warstwą lodu. - Jest lodowaty, trzeba go rozgrzać – stwierdziła, nieświadoma w jakim jest stanie, samej też było jej zimno. Wstała, zdjęła siodło i koce z konia, aby go odciążyć, by mógł odpocząć. - Świetnie się spisałaś Lozi- szepnęła jej do ucha, a koń zarżał w odpowiedzi. Uśmiechnęła się, to była jej najlepsza przyjaciółka, znała ją od źrebaka i wychowała. Był to jeden z najmądrzejszych i najsilniejszych koni w Tristtein. Odeszła od konia, czuła że śnieżyca się nasila, zakryła wejście do jaskini grubym kocem i śniegiem. Przykucnęła w odpowiedniej odległości od wampira i rozpaliła ognisko, dobrze że w biegu zebrała odrobinę drewna po drodze gdy zauważyła że jada w góry, poza tym ciągle galopowały. Zapłonął gorący, czerwono-złoty płomień, ogrzała przez chwile zmarznięte od lodu ręce i podeszła do swojego Chowańca. Zdjęła swój płaszcz, zauważyła runy, więc tylko go nim okryła. Przypuszczając, że nie powinna ich mazać, nie znała się na wampirze magii. Wyciągnęła z kieszeni list od niego, napisał go po japońsku, nie znała tego języka, na szczęście profesor znał go dzięki jej ojcu. Przeczytał jej ten list, popatrzyła na kartkę, zupełnie jakby słyszała te słowa dopiero wczoraj:

"Cóż, skreśliłaś mnie, bez możliwości jakichkolwiek wyjaśnień, ale i tak zamierzam ci napisać prawdę. Tak, posiliłem się krwią Rachel, ale tylko dlatego że twoja krew mnie bardziej pobudziła a gdyby ten czerwony łeb nie rozciął sobie nadgarstka nic by się nie stało.
Jej krew była tak paskudna, że nie wypił bym jej nawet gdybym był umierający.
 Ps: nie będziesz się mną musiała przejmować bo zginę, niedługo"

             Schowała z powrotem list, a z oczy pociekły jej łzy, powoli spłynęły jej po twarzy, spadły na jego twarz, rozgrzewając jego lodowaty policzek.
„To moja wina”
Syknął głośniej, czując ciepło. Z pomiędzy jego warg wydobyło się coś co przypominało słowa "za gorąco" a mimo tego, że było mu gorąco jego ciało jakby coraz bardziej pokrywało się warstewkami lodu, jakby chciało się przed tym ciepłem zabezpieczyć. Zauważyła to i zorientowała się że to mu szkodzi, zdjęła z niego swój płaszcz, kładąc go obok, pogładziła go po policzku, szepnęła do niego cicho „Przepraszam” i przecięła sztyletem nadgarstek, zaciskając zęby w bólu, odłożyła sztylet, czekając aż trochę ciepłej krwi wypłynie i wyssała jej trochę, krzywiąc się na metaliczny smak krwi w ustach. Przysunęła się do niego ostrożnie i dotknęła jego ust, rozchylając je i podała mu swoją krew w pocałunku, powoli pozbywając się krwi z ust. Krew dziewicy, najlepsza krew. Krew, która powinna uleczyć jego rany. Znów wyssała trochę krwi z nadgarstka i nie wahając się ani chwili znów mu ją podała. Bojąc się, że nawet to nie pomoże. Czując krew w ustach jego pazury jak i kły się nieco wydłużyły. Wbił paznokcie w lód by po chwili zacisnąć pięść. Słychać było ciche pękanie lodu pod tym działaniem. W tym miejscu pozostały spore bruzdy a warstewki lodu zaczęły parować otaczając postać Tsusena drobną białą mgiełką, jakby chcąc odgrodzić komuś możliwość jego obserwowania. Rany zadane przez magię prawie natychmiast się zagoiły, lecz te zadane przez broń białą leczyły się o wiele wolniej, jednak szybciej niż zazwyczaj. Odsunęła się od jego warg, ocierając usta z krwi, swojej krwi. Odgarnęła mu włosy z czoła i kawałkiem bandaża, opatrzyła swój krwawiący nadgarstek. Pozostało jej tylko czekać i czuwać. Na zewnątrz kończył się już kolejny dzień i ciemna noc okryła świat, słychać było że śnieżyca odrobinę ucichła. Było jej zimno, nawet bardzo. Takie klimaty nie były odpowiednie dla człowieka, tym bardziej mieszkańca stolicy Tristtein. Jednak to akurat nie było dla niej najważniejsze, czuwała przy nim bez przerwy przez kilka następnych dni, bojąc się że jeśli zaśnie jego już nie będzie. Usnęła jednak w końcu, wycieńczona z głową na jego piersi, ściskając w dłoniach jego lodowatą dłoń. Przez ten cały czas śniła mu się siostra, przypominały mu się najlepsze chwile, gdy nagle to wszystko się skończyło przez zawalenie domu. W tym momencie spokojnie otworzył oczy.
Każda normalna osoba widząc walący się na siebie strop wstała by z krzykiem lecz nie on.
- Kretynka-pomyślał widząc śpiącą Rozę - co ta debilka wyprawia? - nie oczekiwał na to żadnej odpowiedzi z jej strony, położył ją na kawałku swojej podkoszulki po czym wyszedł z jaskini. Na co koń zarżał i prychnął. Wrócił z drewnem. Zrobił dwa ogniska po bokach Rozy, ale tak by mogła normalnie się przekręcać i się nie poparzyła, złapał też węża którego wypatroszył i zaczął przysmażać.
- ...Tsusen... – słychać było ciche mamrotanie – ...przepraszam... – wyszeptała, przekręcając się we śnie, czując ciepło, powoli się ocknęła, widząc go zerwała się natychmiast i usiadła, przyłożyła dłoń do czoła, sprawdzając czy aby przypadkiem to nie omamy. Na nadgarstku miała bandaż, prześwitujący krwią a blisko ogniska, które rozpaliła, leżał nóż w jej krwi, mógł więc łatwo się domyślić co zrobiła. - To ty, jednak nie mam omamów – stwierdziła, opuszczając dłoń i patrząc nadal na niego – wszystko w porządku..? Chyba nie powinieneś jeszcze wstawać… nie żeby mnie to obchodził los mojego Chowańca, który.. – zakryła usta dłonią, gdy uświadomiła sobie, że powiedziała „mój Chowaniec” – nie ważne – dodała, spuszczając głowę – masz, to chyba twoje, zachowaj sobie na pamiątkę – mruknęła i wyciągnęła z kieszeni wewnętrznej ubrania jego akt zgonu i rzuciła mu, po czym przytuliła się do swoich kolan, opierając o nie głowę. Słychać było prychnięcie konia, który zatupał lekko, patrząc na to widocznie zirytowany. - No co..!? – mruknęła do konia z wyrzutem – jak masz jakiś problem to śmiało– dodała i wstała na nieco chwiejnych nogach, idąc do niej, pogłaskała ją z uśmiechem i osunęła się lekko na ziemię, koń ją podparł łbem by nie upadła, chwytając ją zębami za ubranie, uchwyciła się kurczowo jej grzywy. Westchnął tylko w załamaniu, wstał i złapał Rozę z tyłu za ubranie i podniósł w powietrze.
- Co ty robisz do cholery!? – warknęła na niego, gdy już przestała wierzgać w powietrzu i się wyrywać. Nic nie mówiąc przetransportował ją przed ognisko, gdzie po chwili podał jej usmażonego wieża.
- Jedz- powiedział -albo zmuszę cię do jedzenia-zagroził, oczywiście żartował- smakuje o wiele lepiej niż wygląda-dodał.
- Nie jestem głodna – odchrząknęła, odsuwając węża od siebie. Tsusen spojrzał na akt zgonu.
-Pff...znikniesz przed walnięciem ogromną kulą ognia i już myślą że zdechłeś-powiedział przewracając wzrokiem i podpalając owy akt, patrzył spokojnie jak powoli się spala w jego dłoni, na koniec zacisnął pięść i resztki kartki wrzucił do ognia -zakładam, że już od paru dni Królowa wie, że żyję- dodał w lekkim zamyśleniu, w końcu wysłał list tak przynajmniej pamięta. A raczej gotowy list wsunął królowej do kieszeni tuż przed wojną.
- Nie, nie wie – odparła – nikt mi nie wierzył, że jesteś zbyt głupi żeby umrzeć – mruknęła – tylko ja i profesor, dlatego tu jestem, chce sprowadzić cię z powrotem … do mnie – ostatnie dwa słowa powiedziała cicho i niepewnie, aż zamilkła. Bojąc się jak na to zareaguje, pewnie nie chciał do niej wracać po tym wszystkim.
- Powinna już wiedzieć o ile jakaś jej służąca wyciągnęła list z jej kieszeni-powiedział obojętnie, wzruszając ramionami.
- Profesor przeczytał mi twój list – wyjaśniła – gdybyś przyszedł osobiście i mi to wyjaśnił, zrozumiałabym idioto, znam Rachel, wiem dobrze do czego jest zdolna aby uprzykrzyć mi życie – mruknęła.
 – Jedz, albo cię naprawdę zmuszę do jedzenia-warknął, patrząc na nią groźnie.
Dreszcz jej przeszedł po plecach, spojrzała na węża niechętnie, jednak była głodna..
- Zawrzyjmy układ – odparła, krzyżując ręce na piersi – grzecznie zjem i się położę na jakiś czas, ale w zamian ty napijesz się mojej krwi by odzyskać siły, ciągle krwawisz w niektórych miejscach – powiedziała, patrząc na niego, licząc na to że jednak nie użyje wobec niej siły, była bardzo słaba. Tsusen westchnął.
- Ech, no dobra, widać nie mam wyboru- stwierdził spokojnie-więc jak zjesz i się położysz napiję się twojej krwi, tyle byś zasnęła na trochę- powiedział spokojnie.
- Zasnę sama, masz wyzdrowieć – mruknęła i westchnęła, patrząc na węża – nie waż się mnie oszukać bo zacznę to ciąć aż się wykrwawię – zagroziła, pokazując nadgarstek z groźną miną, po czym bez narzekania zabrała się za jedzenie. Chwile później stwierdziła, że nie było to wcale takie paskudne.
Wyciągnęła manierkę z wodą i się napiła, zakręciła ją porządnie, nie spuszczając Tsusena z oka i odłożyła ją, położyła się na swoim płaszczu, patrząc na niego spokojnie – tęskniłam za tobą, wiem że to pewnie nie wystarczy abyś ze mną wrócił i znów był moim Chowańcem, ale.. – zamilkła na chwile, spuszczając wzrok – ..przepraszam.. – wyszeptała.
Pstryknął ją lekko w czoło, przez co przymrużyła lekko oczy i dotknęła dłonią czoła, patrząc na niego.
- Może, wpierw pomyślisz, głupia-powiedział spokojnie, wziął jej zabandażowany nadgarstek, rozwijając zakrwawiony bandaż, po czym wypił powoli trochę jej krwi a następnie przejechał po ranie językiem zaleczając ją. Wzdrygnęła się lekko, mrużąc oczy. Była bardzo zmęczona, patrzyła jak jego rany powoli się zaleczają, aż zniknęły, położyła dłoń na brzuchu, cały czas mu się przyglądając.
- Dobrze..- powiedziała, zmęczonym głosem -..sam…jesteś…głupi..- zamknęła powoli powieki, zasypiając. Pokręcił głową w załamaniu, dołożył kilka kawałków drzewa do ognia, zamknął oczy i oparł się o ścianę jaskini, podczas gdy ona spała spokojnie, oddychając cicho i równomiernie. Przekręciła się na bok, w jego stronę.


 *** 


             Nie budziła się przez długi czas, dopiero po paru godzinach otworzyła oczy.
- Jak długo spałam…? – spytała rozespana, podnosząc się z lodowatej ziemi i zasłaniając dłonią usta, ziewnęła jak kot.
- Troszkę sobie pospałaś-powiedział spokojnie –dobra, dość tego gadania, pora wracać-stwierdził, podnosząc się i przeciągając, strzeliły mu kości w łokci, przedramieniu i nadgarstku jednocześnie aż Rozalie przeszedł dreszcz, wstała odrobinę zdezorientowana.
- Czy to znaczy, że.. – zaczęła, mając nadzieje, że chce do niej wrócić, do akademii.
- To znaczy, że co? -zapytał patrząc na nią- jak pamiętam, kontrakt trwa do twojej lub mojej śmierci, a jak widzę oboje żyjemy-stwierdził wzruszając ramionami- wracamy? – spytał a ona się uśmiechnęła.
- Tak, wracamy – powiedziała i przytuliła się do niego, w pasie, szczęśliwa – ...cieszę się, że wróciłeś.
- W końcu obiecałem twemu ojcu, że będę cię chronił- powiedział-a on taki jest przekonujący, że szok-dodał z wyczuwalną ironią. Zaśmiała się na to.
- A już miałam ci obiecać dla zachęty, ze szybko umrę - powiedziała z udawanym zawodem w głosie.
- Jak chcesz, to ja cię mogę zabić-stwierdził z rozbawieniem-to wsiadaj na konia i jedziemy-dodał.
- No wiesz, miałbyś wtedy problemy z moim ojcem – odparła rozbawiona – poza tym nie chce jeszcze umierać, chce żyć – powiedziała z uśmiechem i go puściła, szepnęła coś Lozi do ucha i ją pogładziła – a pojedziesz ze mną na koniu..? – spytała z proszącą i uroczą miną, chcąc go przekonać. Koń zarżał z protestem na co Rozalia kopnęła ją z niewinnym uśmieszkiem, patrząc na Tsusena licząc, że tego nie zauważył. Lozi prychnęła i odwróciła łeb w drugą stroną już nie protestując.
Uśmiechnął się wrednie.
- No skoro muszę- powiedział z udawanym smutkiem. Uśmiechnęła się do niego i wyprowadziła konia na zewnątrz, śnieżyca ustała, na zewnątrz było bardzo spokojnie, słońce przebijało się przez góry.
- Tak, musisz! – zapewniła go i szybkim ruchem wskoczyła na konia, podpierając się podnóżki. - Wsiadaj, chyba nie zamierzasz zmuszać mnie do czekania..? - spytała robiąc dumną minę, ale otworzyła jedno oko z uśmiechem, aby wiedział że żartuje. Westchnął.
- Ostatnio na koniu jeździłem z siostrą- stwierdził- i nie skończyło to się dla mnie dobrze-dodał spokojnie wsiadając na konia a ona posmutniała, siedząc przed nim, spuściła głowę.
- Przepraszam, nie chciałam przywoływać ci złych wspomnień.. – powiedziała cicho, trzymając lejce.
- To nie było złe wspomnienie, tylko bardziej bolesne-powiedział spokojnie-wiesz, jak spadasz z konia na ziemię tak, że upadasz na ostre kamienie a na ciebie dodatkowe 40kg, to musi boleć, prawda?- zapytał z rozbawieniem, zaśmiała się widząc go rozbawionego i wyobrażając sobie tą sytuacje.
 – Ech, mam nadzieję, że jest tam szczęśliwa-powiedział, patrząc w niebo-co ja gadam, na pewno jest szczęśliwa- stwierdził - tylko mam wrażenie, że ona nie zginęła-stwierdził, kręcąc głową.
- Może to dlatego, że za nią tęsknisz – stwierdziła spokojnie, a koń ruszył – na pewno jest szczęśliwa – dodała z uśmiechem – gdybym miała takiego wspaniałego brata, też bym była - zapewniła go.
- Nie, to nie to, że za nią tęsknię-powiedział spokojnie, kręcąc głową-to coś innego-stwierdził spokojnie-tak samo jak z twoim ojcem, gdy zniknął wiedziałem, że nie umarł-powiedział spokojnie-może po prostu to wina tego, że wyczuwam coś na rodzaj aury jaką dana osoba emanuje-stwierdził, pokręcił głową-ech mniejsza z tym, po prostu czuję, że ona nadal żyje albo ktoś podobny do niej-stwierdził.
Kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Więc to tak – stwierdziła – czyli będziesz wiedział kiedy umrę..? – spytała ze smutnym wyrazem twarzy- kiedyś, gdy byłam mała, chciałam popełnić samobójstwo, jednak kiedy spojrzałam w wodę strumienia i na sztylet ojca w ręce, stwierdziła że nie warto i że boje się umrzeć – powiedziała spokojnie, patrząc przed siebie, wyjechali z ośnieżonej części gór – zraniłabym w ten sposób wszystkich moich bliskich, zwłaszcza matkę która mi podarowała to życie – ciągnęła dalej, wyjechali z gór, koń zarżał a ona się zaśmiała – no tak, Lozi też bym zraniła – pogładziła ją po grzywie a ta znowu zarżała jakby chciała ją tym zapewnić – nie wyrwałabym się ze strachu ani bólu, tylko przegrałabym z tymi którzy sprawili że chciałam umrzeć – stwierdziła – dlatego chce jeszcze trochę pożyć, wytrzymasz to jakoś? – spytała z rozbawieniem, uśmiechając się do niego.
- Jeżeli będę miał walki, co do picia, do jedzenia i spania mi wystarczy-powiedział spokojnie, wzruszając ramionami- a poza tym, mam tu przyjaciela, z którym zawsze mogę wypić i go po wkurzać-dodał z wrednym uśmiechem.
- Oho, myślałam że nie lubisz pić – powiedziała zaskoczona, prowadząc bezpiecznie konia, coraz szybciej – bynajmniej nie lubisz jak kobiety piją, chyba..- powiedziała w zastanowieniu.
- Lubię pić, ale bez przesady-powiedział spokojnie-czasem się napiję- dodał-w końcu muszę sprawiać wrażenie, że dbam o córkę mego przyjaciela- oznajmił-znając go pewnie by pomyślał że cię upiłem-stwierdził a ona się zaśmiała.
- Nie miałby skądś się dowiedzieć nawet gdybyś mnie upił – powiedziała spokojnie, westchnęła – no i nie jest wcale tak łatwo mnie upić, no chyba że po dziesięciu butelkach, około..- dodała w zastanowieniu – mam złe nawyki – dodała z chytrym uśmieszkiem i zachichotała pod nosem.
- No cóż, zdarza się-powiedział spokojnie.
- No cóż, dopóki nikogo tym nie krzywdzę jest dobrze – powiedziała z uśmiechem i nieco przyspieszyła – zazwyczaj tyle nie pije – zapewniła go – chyba, że jestem załamana, albo chce się uspokoić – dodała po czym na chwile zamilkła, myśląc nad czymś. - No to co? Koniec bezsensownego gadania, pewnie tego nie potrzebujesz, ale trzymaj się ! – zawołała, strzeliła lejcami, uśmiechnęła się i koń zaczął galopować naprawdę szybko przez wzgórza i lasy. Bez ustanku. Zarówno Lozi jak i Rozalia wyglądały na zadowolone.
Wszystko przestało się dla nich liczyć. Uśmiechnął się lekko.
-"w młodości pewnie leżałbym na ziemi znokautowany przez gałąź" -pomyślał z rozbawieniem.


*** 



             Minęło trochę czasu zanim przestali galopować, szybko znaleźli się w połowie drogi. Rozalia była już zmęczona drogą, to było widać. Mimo wszystko była tylko słabym człowiekiem, a jechali już od paru dni, koń czując to zwolnił by mogła odpocząć. Nagle zaczęła powoli zsuwać się z konia. Złapał Rozę nim się zsunęła.
- Czas na mały postój-powiedział spokojnie-albo...-przerwał i ugryzł Rozę w szyję, przekazując jej swoją siłę i wypoczęcie-jak chcesz, tobie też mogę dać trochę siły-powiedział do konia, a on zarżał pewnie. To był naprawdę silny i wytrzymały koń. Roza spojrzała na Tsusena.
-Nie wiem jak to robisz, ale czuje się lepiej– powiedziała spokojnie i kierowała pewniej koniem, minęli kolejne wzgórze i z oddali wiać już było miasto niedaleko Akademii Magii.
- Nareszcie z powrotem – powiedziała z uśmiechem.


piątek, 19 lipca 2013

Rozdział VIII

            - Witam w moich skromnych progach – powiedziała rozweselonym głosem Rachel.
 – Sądziłam, że znajdziesz się tu raczej w innych okolicznościach, ale na pewno zaraz cię przekonam, co jest dla ciebie najlepsze – odparła i rozwiała lekko dłonią krótkie, czerwone włosy, patrząc na niego z góry, podczas gdy on leżał na ziemi. – Wybacz za to, zapewne nie przywykłeś do takich zaklęć – dodała z promiennym uśmiechem. – Pewnie to zero nie potrafi nawet tego – mruknęła z kpiną w głosie i usiadła na łóżku, przekładając niezwykle kusząco nogę na nogę. – Więc, co powinnam zrobić aby cię przekonać? – zapytała, wpatrując się w niego,a salamandra przeszła groźnie obok i weszła ma swoje posłanie. - Będzie ci u mnie o wiele lepiej, dam ci wszystko czego zapragniesz, łącznie z moim ciałem i… - uśmiechnęła się chytrze - ... krwią – dokończyła, a jej oczy zwęziły się jak u kota. – Wiem, że jesteś wampirem, Roza tego nie ukryje. Cała szkoła już o tym wie, a znając te cnotkę -pewnie nie karmi cię jak powinna - powiedziała i znów niezwykle seksownie przełożyła nogę na nogę. – Nigdy nie umiała zadowolić mężczyzny, wiem prawie na pewno, że ciągle jest dziewicą… – kontynuowała kpiąco. Nienawidziła jej. – Rozkochałam w sobie tylu jej chłopaków, a za żadnym razem nie było trudno – powiedziała zadowolona z siebie, patrząc na czerwony lakier zdobiący jej paznokcie.
- -ぼろ、ふしだらな女、あばずれ女 – wymamrotał, co na ich tłumaczenie znaczyło oczywiście "szmata, kurwa i lafirynda".
 - Jedyne co mogłabyś mi dać to spokój - powiedział obojętnie, podnosząc się z ziemi i powoli kierując do wyjścia . Ściana ognia zagrodziła mu przejście, po czym znikła.
- Nie skończyłam – oznajmiła złowróżbnym tonem. – Na pewno jest coś, czego pragniesz tak samo, jak ja pragnę takiego wspaniałego i silnego mężczyzny u boku. Bądź moim Chowańcem, Tsusen – powiedziała i gdy odwrócił się, patrząc na nią groźnym wzrokiem, wyciągnęła sztylet z szuflady. –Może to cię jakoś przekona, na pewno jesteś głodny – powiedziała z niewinnym uśmiechem i przecięła skórę na nadgarstku. Ze świeżej rany natychmiast wypłynęła strużka ciepłej, czerwonej krwi.


 *** 

             Czuła, że coś jest nie tak. Było już ciemno. Słowa Rachel wciąż brzmiały jej w uszach.
- Nie mogłaby – nagle coś jej zaświtało, zerwała się z krzesła.
- Rachel, ty idiotko! – warknęła, biegnąc do jej komnaty. Potknęła się w pośpiechu. –Cholera, nie czas na to – mruknęła do siebie, biegnąc dalej korytarzem. Wbiegła na schody, szybko docierając na górę.


 *** 

             Jego lodowate oczy zaświeciły krwistą czerwienią, a kły same się wysunęły. Wydawało się, że można wyraźnie zobaczyć jak zapach krwi uderza w jego nozdrza. Po chwili znalazł się obok niej, powalił ją na łóżko i siadł obok, po czym drapieżnie wgryzł się w jej nadgarstek, a im bardziej był głodny – tym sprawiał większy ból. Pech chciał, że teraz „umierał” z głodu. Rachel wrzasnęła, starając się wyrwać od piekielnego bólu. Nie wiedziała, że poczuje coś tak strasznego. Tsusen nie zwracał na to uwagi.Spokojnie spijał jej krew, powoli się nią posilając. W tym samym momencie Roza wbiegła na właściwie piętro. Zaczęła walić w drzwi.
- Rachel! Nie rób tego! Wiem, że Tsusen tam jest! – zaczęła krzyczeć, ale nie czekała ani chwili. Wyciągnęła różdżkę. Wymamrotała coś pod nosem i wcelowała w drzwi. Natychmiast zniknęły w chmurze dymu. Krztusząc się, wbiegła do środka. - Rachel! Jeśli myślisz , że… - zaczęła krzyczeć, jednak zaraz zamilkła, nie wierząc własnym oczom. Poczuła ukłucie w sercu.
Dlaczego nie przyszła wcześniej? Dlaczego poczuła się zdradzona? Opuściła różdżkę, wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczami. - Tsusen… co tu się dzieje..? Odpowiedź! – zawołała.
 Oderwał się od nadgarstka Rachel i otarł usta wierzchem dłoni.
- Nie widzisz, że jem ? - mruknął z dezaprobatą, wstając z miejsca. Zdyszana i wciąż wykrzywiona z bólu Rachel, uśmiechnęła się wrednie pod nosem. Nie mogła przepuścić takiej okazji.
- Twój Chowaniec wybrał, a może raczej powinnam powiedzieć „mój Chowaniec”? – spytała, śmiejąc się cicho pod nosem, po czym podniosła się do pozycji siedzącej.
- To kłamstwo – powiedziała, prawie nieprzytomna z szoku Roza. – Kłamiesz –powtórzyła, jakby próbowała samą siebie przekonać. Cofnęła się o krok, z szeroko rozwartymi powiekami wpatrując się w przestrzeń. Została zdradzona. Zdradził ją nawet jej własny Chowaniec.
- Czy gdybym kłamała, twój Chowaniec miałby moją krew na ustach? – spytała z chytrym uśmieszkiem, a ona cofnęła się jeszcze o krok, kręcą głową.
 „To nie mogło się stać… Nie on, przecież jest MOIM Chowańcem” – myślała.
 -Teraz jest mój – oznajmiła, mierząc ją wyzywającym wzrokiem.
- Zdradziłeś mnie - powiedziała, spuszczając głowę w dół, aby nie było widać jej wzroku. Do oczu napływały jej łzy, a głos zaczął drżeć. – Naprawdę wolisz ode mnie!? Jestem aż taka zła!? – warknęła, podnosząc na niego wzrok i ledwo powstrzymując płacz. – Dlaczego akurat !? – krzyknęła, zaciskając dłonie w pięści. Rachel tyle jej już odebrała. Poniżała ją na każdym kroku, kradła jej chłopaków, robiła wszystko, aby uprzykrzyć jej życie. – Dobrze…Widzę, że u niej będzie ci lepiej niż u mnie – powiedziała, siląc się na spokojny ton. – Wolisz ją? W porządku. Nie potrzebuje takiego dwulicowego Chowańca jak ty! Odejdź i nigdy więcej nie wracaj! – warknęła na niego.
Nigdy nie czuła się aż tak upokorzona i zdradzona. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju Rachel. Najszybciej jak tylko mogła.


 ***


                 Wbiegła do swojego pokoju,zamykając za sobą drzwi. Oddychała ciężko, była cała roztrzęsiona i nie mogła pozbierać myśli. Spojrzała na podłogę, a po policzkach pociekły jej strużki łez. Rzuciła się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Nie chciała, by ktokolwiek widział jak płacze.


 ***


                 Spokojnie obserwował to,co się działo. Nie zdążył nawet nic powiedzieć.
- Powiem ci, że twoja krew jest strasznie zeszmacona. Tak, jak ty sama - powiedział spokojnie - Gdyby nie to, że byłem na głodzie - nawet bym cię nie tknął - oznajmił spokojnie, patrząc z wyższością na Rachel.
- Gdybyś mnie nie zmuszała, może to picie byłoby przyjemniejsze, a w ramach kary… Będziesz miała koszmary - dodał,obnażając swoje zakrwawione kły i śmiejąc się nieco szalenie.
Zniknął. 
- Co!? Jak śmiesz nazywać mnie szmatą!? – warknęła, nim zniknął. Prychnęła,wściekła i poniżona.
                  Pojawił się niepostrzeżenie przy drzwiach pokoju. Rozalia płakała z jego powodu. Czuł to. Bransoletka lśniła niezauważalnie. Roza nie dała mu szansy na wytłumaczenie.Wiedział, że nie chce go widzieć, a tym bardziej z nim rozmawiać.
 "Skoro mnie skreśliła mówi się trudno"- pomyślał z rękami w kieszeniach i wyszedł z zamku. Nie miał już czego tu szukać, więc udał się do Królowej. Powiedział jej, że Roza nie za dobrze się czuje i prosiła, by to on przez jakiś czas zajmował się misjami. Dodatkowo wspomniał, żeby Królowa pod żadnym pozorem się nie martwiła, gdyż to nic groźnego. Przez pierwszy miesiąc likwidował samych bandytów w lasach oraz chodził na przeszpiegi. Królowa pomimo jego"próśb" wysyłała do Rozy wiadomości z pochwałami na jej Chowańca. Rozalia wyrzucała je do kosza, nie chciała na nie patrzeć, choć zaczęła się domyślać dlaczego już od dawna nie dostała żadnego zawiadomienia o misji. Przypuszczała, że ją zastąpił. Nie interesowało ją to, co się z nim dzieje. Zdradził ją. Nie dopuszczała do siebie myśli, że z każdym dniem zaczynało jej go brakować coraz bardziej. Każdy dzień był niesamowicie monotonny. Zwlekała się z łóżka, jak gdyby nigdy nic szła do szkoły, ślęczała nad książkami, a resztę dnia gapiła się w okno, tuląc się do poduszki. Biła się z własnymi myślami.Widok jego posłania nie działał na nią dobrze. Wzmagało to tęsknotę, a zarazem złość. Kiedy już była gotowa wybaczyć mu i przywołać z powrotem – odganiała od siebie absurdalny pomysł. Dwa miesiące później w Tristtein rozpętała się wojna. Zmobilizował się każdy oddział wojska oraz sama szkoła magii. Rozalia mimo iż nie dostała wezwania od Królowej, postanowiła wyruszyć. Nie było odwrotu. 


***


                - Wykazałeś się wielką odwagą w zwalczaniu bandytów - powiedziała Królowa. - Teraz jestem zmuszona prosić cię o to, byś pomógł nam w rozpoczynającej się wojnie - oznajmiła, a białowłosy chłopak ukłonił się bardzo nisko.
- Jestem zaszczycony tym, że wasza wysokość mnie chwali – powiedział, powoli się prostując- lecz niech pani mnie nie prosi - dodał z uśmiechem. - Poświęcę swoje życie, by królestwo żyło szczęśliwie, jednakże mam jedną prośbę... - przerwał na chwilę by nieco zainteresować Królową. -Jeżeli to nie będzie problem, chciałbym pożyczyć skrzypce, które wiszą za panią na ścianie -powiedział spokojnie. - Będą mi niezmiernie pomocne -dodał uśmiechając się tajemniczo, królowa kiwnęła tylko głową, a chłopak uśmiechnął się szerzej i podszedł do ściany, z której ściągnął instrument . Ostrożnie schował skrzypce do futerału,po czym przewiesił przez ramię. -Rozumiem, że czas już wyruszać? – zapytał, a Królowa przytaknęła. Przed miastem było już bardzo dużo szlachty oraz osób gotowych zginąć w obronie królestwa. Na miejsce wojny dotarli po paru dniach, które chłopak spędził biegając obok konia Królowej. Zatrzymali się w odległości kilku kilometrów od przeciwnika, który rozbił obóz na polance po środku lasu, znajdującego się na niewielkim pagórku.
- Jeżeli wasza wysokość pozwoli, chciałbym wpierw sam wejść w szeregi wroga - powiedział klękając na kolano tuż przed Królową –wiem, że to samobójstwo, lecz jedna osoba prędzej niepostrzeżenie dostanie się do przeciwnika, niż cała armia – powiedział,powoli się podnosząc. -Wiele wojen przeżyłem w swoim świecie i wiem, co trzeba najpierw zrobić. Królowa domyśli się momentu, który będzie odpowiedni do ataku – dodał, unosząc nieznacznie kąciki ust. Chwycił sztylet, który Królowa miała przytroczony doboku i wyciągnął go. Przejechał ostrzem po wnętrzu swojej dłoni , po czym oblizał ostrze. - Bliźniacza broń - mruknął do siebie i schował ostrze do kieszeni. – Idę -powiedział i ruszył pędem w stronę obozu najeźdźców. Przy świetle powoli rozjaśniającego się nieba widać było postać białowłosego, która wskoczyła na szczyt drzew i po ich koronach zaczęła biec. Drzewa zdawały się zastygnąć w bezruchu, a tajemnicza sylwetka nagle zniknęła. Poranek był wyjątkowo bezwietrzny. Pierwsze promienie słońca zaczęły przebijać się znad horyzontu,rzucając na świat kolorową poświatę. Wrzask przerażenia niczym ostrze przeciął panującą ciszę i spokój. Ktoś wymachiwał bronią i kaleczył wszystkich, którzy wyłaniali się z namiotu. Już z daleka widać było lśniące, krwistoczerwone oczy Tsu. Zwinnie uniknął jednego z magicznych ciosów, natychmiast wgryzając się wszyję stojącego najbliżej oficera. Kiedy wypił jego krew, odrzucił jego ciało na bok i zniknął w największym z namiotów. Był to namiot Rafaela III Gorumida, władcy Alexhandrii. Po niecałej minucie z namiotu wyszła jedna postać, która uniosła dłoń do nieba. W owej dłoni znajdowała się głowa władcy z kawałkiem kręgosłupa.Akurat tego nie dało się dostrzec z odległości w jakiej znajdowała się królowa Henrietta, lecz przerażony i wściekły zarazem krzyk żołnierzy słychać było doskonale. Nagle w namiot trafiła ogromna kula ognia stworzona przez wszystkich znajdujących się tam arystokratów.


*** 


               Walki trwały do zmroku.Rozalia mimo iż nie dostała wezwania od Królowej, postanowiła wyruszyć. Nie było odwrotu. Walka toczyła się kilka dni, aż przyszło zawiadomienie o końcu wojny. Była to niespodziewana wiadomość, gdyż od dłuższego czasu krążyły plotki o rychłej zagładzie Tristtein. Część z oddziału, w którym walczyła Roza, widziała na szczytach drzew jakąś postać ubraną w czarny płaszcz,powiewający na wieczornym, zimnym wietrze, z zamaskowaną twarzą i zakrytymi włosami. Nie było nawet widać oczu owej postaci. Jedyne co można było widzieć to to, że owy osobnik trzymał w dłoniach skrzypce. Zaczął grać . Można było dostrzec krew cieknącą z jego ciała. Raz po raz słychać było szloch. Tak, Tsu płakał, lecz nikt nie wiedział że to on. Napastnicy Alexhandrii,słysząc tę melodię, zaczęli unosić broń w górę i strzelać w samych siebie. Tuż przed zniknięciem tajemniczej postaci, w mroku mignęły jego czerwone tęczówki.


 *** 


                Tsusen dostał się do górskiej jaskini położonej daleko wśród głębokiego śniegu.
- Czas na hibernację - stwierdził, kładąc się na zimnym lodzie. Ostatkiem sił namalował krwią runy na zamarzniętej powierzchni i upadł na nią, ciężko oddychając . Jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej, a on zapadał w stan hibernacji. Runy były rodzajem zabezpieczenia przed napastnikiem, nikt nie mógł go zabić gdy był w tym stanie.


 *** 

                Czekała w swoim namiocie na wieści z pałacu. Nie dowierzała, że wojna mogła skończyć się tak szybko. Wpatrywała się w mapę. Żadna z granic nie została zmniejszona nawet o milimetr. To było wręcz niesamowite. Usłyszała rżenie konia i spojrzała na posłańca,zeskakującego z dumnego wierzchowca. Podszedł do niej i szepnął jej coś do ucha, przytaknęła tylko głową i wzięła od niego list. Nie spodziewała się jednak tego, co zawierał. Rozwinęła pergamin i uważnie przeczytała jego treść. Zamarła.
- To chyba jakiś żart – zaklęła, zmięła list i nie czekając ani chwili, wskoczyła na konia i wróciła pędem do szkoły.


 ***


                - Ten idiota nie zginąłby tak łatwo nawet gdybym chciała – warknęła, przygotowując się do drogi, miała zamiar go odnaleźć. Treść listu ciągle dudniła jej w głowie.


 AKT ZGONU TSUSENA HIRAGE
                     „ SzanownaRozalia Karoline Le Violette de La Vallière .
      Pragniemy poinformowa
ć iż TsusenHirage, Chowaniec, który wykazał się niezwykłą odwagą ilojalnością wobec państwa, zginął na polu bitwy w obronie Tristtein. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, wkroczył w sam środek walki, zgładził Rafaela IIIGorumida, władcęAlexhandrii, czym zakończył wojnę pomiędzy wrogimi królestwami. Odniósł wiele ran w walce z rycerzami wroga, po czym pochłonął go ogień. Jego ciała nie odnaleziono.
                                                                                         Podpisano: Królowa Henrietta de Tristtein

 - Lozi, czeka nas długa droga, trzeba odnaleźć Tsusena – szepnęła do białego konia o pięknych, przenikliwych i mądrych oczach oraz srebrnej grzywie. Pogłaskała go i wskoczyła na jego grzbiet. Spięła lejce, koń zarżał unosząc przednie kopyta. Zatupał i ruszył najszybciej, jak tylko potrafił. Zamknęła na chwilę oczy, czując podmuch wiatru na skórze. Spojrzała na kompas od profesora Colberta.
 „ Sprowadź go bezpiecznie do szkoły Rozalio, dzięki temu go odnajdziesz, kompas wskaże Ci kierunek do Twojego Chowańca. Może i o tym nie wiecie, ale mimo wszystko łączy Was więź której nie da się tak łatwo zerwać..” - przypomniała sobie słowa nauczyciela. Naciągnęła gruby, biały, zimowy kaptur, okalany srebrnym puchem na głowę, gnając w kierunku wskazanym przez kompas. Wkroczyli w góry. Musiała zwolnić, gdyż kopyta jej konia grzęzły w wielkich zaspach. Galopowali już od kilku dni bez przerwy. Wiedziała że jej koń nie ma już sił, ale na niczym nie zależało jej teraz bardziej, niż na odnalezieniu Tsusena
– Proszę mała, jeszcze troszkę – szepnęła, a koń zarżał i zaczął pewniej stąpać wśród śniegu, zupełnie jakby rozumiał, że to jest ważne dla Rozy. Musiał się postarać. Rozpętała się śnieżyca, z trudem posuwały się dalej przez zaspy śniegu, aż kompas się zatrzymał, wskazując wejście do jaskini. Roza zeskoczyła z konia, zatapiając się po kolana w śniegu, złapała za lejce i ostrożnie wprowadziła konia do jaskini...

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział VII


            Słyszała świst wiatru uderzającego o szyby, czuła przeciąg dobywający się ze szczelin między deskami podłogi i ścian. Gdzieś z tyłu rozbrzmiały ciche kroki porywacza. Trzęsła się, bynajmniej nie z zimna. Uchyliła powieki, powoli odzyskując przytomność. Bolał ją kark. Poruszyła dłońmi i ku własnemu przerażeniu poczuła, że są skrępowane sznurami. Próbowała się szarpać, ale to nie pomogło, słychać było tylko ciche „mmm” i zaciskanie lin na nadgarstkach. Serce jej przyspieszyło. Zaczęła się nerwowo rozglądać po pomieszczeniu, leżąc na brzuchu, ze związanymi rękami i ustami zakneblowanymi starą, białą chustą. 
Ciemno. 
Przed oczami przelatywały jej obrazy z dawnych lat. To działo się drugi raz. Bała się. Była przerażona sytuacją. Nie wiedziała, co ją czeka. Zacisnęła mocno powieki.
- Oho, widzę że nasza księżniczka się ocknęła – powiedział spokojny głos należący do porywacza. Podszedł do niej ostrożnie, nie chcąc jej przestraszyć. - Wybacz za te liny, ale muszę mieć pewność że nie uciekniesz. Naprawdę nie chciałem cię porywać, ale... nie dałaś mi wyboru. Trzeba było siedzieć grzecznie w szkole, panienko Valliere – powiedział i pogłaskał ją delikatnie po głowie, licząc na to że się uspokoi, co miało odwrotny skutek. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, z których spływały łzy.
Zobaczyła JEGO twarz i ten przerażający uśmieszek zamiast spokojnego wyrazu twarzy porywacza. Zaczęła się szarpać w panice, starając się powstrzymać cieknące jej z oczu łzy.
„Tsusen, pomocy..” 
Wampir niespodziewanie wyłonił się z cienia.
- Mógłbym tańczyć przy rytmie waszych serc – powiedział, wystukując rytm o ostrza. Spomiędzy podziurawionych ubrań wydobywał się dym z poranionej skóry, jego twarz nie przypominała ludzkiej. Rzucił ostrzem w stronę mężczyzny, raniąc go w ramię . Ten zaklął pod nosem. Spodziewał się, że zaklęcie zadziała jednak odrobinę dłużej. Zakrył dłonią krwawiącą ranę, patrząc w jego stronę. Ostrze pojawiło się z powrotem w dłoni Tsusena. Zlizał z niego krew, a jego oczy zaczęły lśnić przerażającą czerwienią. - Nawet smaczną masz krew - stwierdził, obnażając kły.
- Jeśli myślisz, że będę cię błagać o wybaczenie, to się mylisz! – powiedział, wyciągając z palącego się cicho ognia szpadel od pieca – Nie poddam się tak łatwo, ktoś musi im pokazać, gdzie jest ich miejsce! Nienawidzę szlachciców! Oszukują! Gwałcą! Myślą, że są nie wiadomo kim! Nie będę na to bezczynnie patrzył! I żaden pies Królowej mi nie przeszkodzi! – krzyknął zdeterminowany, choć wiedział, że nie ma z nim szans bez przygotowania. Ruszył na niego.
- Mmm! – szarpała się Roza, patrząc z podłogi na Tsusena i starając się poluzować więzy. On zaś wykręcił porywaczowi ręce do tyłu. Kopnął go w nogę tuż pod kolanem, by uklęknął. Uniósł jego ręce do góry, aby pochylił się do przodu. Słychać było cichy jęk bólu. Wystarczył jeden ruch, by wybić mu stawy z rąk.
- Dla twojej wiadomości, mój własny ojciec zgwałcił na moich oczach moją siostrę - warknął mu tuż przy uchu. Powiedział to tak, by Roza tego nie usłyszała, ale nie miał pewności, czy mu się udało. - Ostatnim razem z tym, jak ją nazwałeś, psem królowej, byliśmy na misji gdzie jacyś szlachcice gwałcili kobiety. I wiesz co? Ten pies przebrał się za jedną z nich, by ich złapać na gorącym uczynku. Z rozkazu samej królowej – oznajmił, nieco mocniej na niego napierając. Popchnął porywacza do przodu, a jednocześnie puszczając jego ręce. Mężczyzna wywrócił się na drewnianą podłogę zupełnie zdezorientowany. Jakby nigdy nic, Tsusen podszedł do Rozalii i rozciął jej więzy, ściągając jej z ust knebel, podczas gdy ona, odrobinę roztrzęsiona, przypatrywała się mu uważnie. Podniosła się i usiadła, opierając się o ścianę. Ciągle miała rozpiętą suknię, spod której widać było jej bieliznę. Dłonie lekko jej się trzęsły. - Ech, znam lepsze węzły. A jeżeli chodzi o tortury, to jestem w nich mistrzem – oznajmił, obnażając swoje zębiska w sadystycznym uśmiechu. Roza popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, po co jej to mówi. Milczała, zapinając z powrotem guziki. Bała się, że jeżeli powie choć słowo, głos jej zadrży.
- A ty co tak milczysz? –zapytał wampir, patrząc na Rozę - Czyżby moja pani się kogoś bała?
 Zapięła ostatni guzik, udając, że go nie słyszy ani nie widzi jego wrednego uśmieszku.
- A czy jeśli coś powiem, poczujesz się lepiej? – spytała, podnosząc na niego wzrok. Skrzyżowała ręce na piersi, niby od niechcenia, jednak naprawdę tylko po to, by się nie trzęsły. - Mówiłam, że zamiana ról była bez sensu, ale oczywiście pan wielowieczny wampir wiedział lepiej – zmierzyła go wzrokiem z wyrzutem. Miała mu za złe to, co mówił o niej, gdy była jego służącą. Prychnęła, odwracając głowę w drugą stronę.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale ciągle tu jestem – przypomniał o sobie porywacz, gdy wstał z ziemi i zaczął się im przyglądać. – Moja siostra została sprzedana szlachcicowi, więc wiem, co wtedy czułeś. Nieźle mi dokopałeś, przyznaję – dodał, patrząc na niego z uznaniem.
- To, że jakiś szlachcic skrzywdził kogoś ci bliskiego, nie znaczy, że masz porywać wszystkich szlachciców jak leci – oznajmiła Roza, patrząc na niego z ziemi – Tym sposobem niczego nie osiągniesz, nawet jeśli ich ośmieszysz. Choć muszę przyznać, że widok Hrabiego Regatta ozdobionego jak prosię pośrodku miasta musiał być naprawdę ciekawy – zaśmiała się wrednie, wyobrażając to sobie – Nienawidzę tego zboczeńca, nie myśl sobie, obmacuje nie tylko chłopki. Po plecach przeszedł jej dreszcz. - Obleśny wieprz – mruknęła pod nosem – Chcesz, to mogę pomóc ci w zemście. Nie ty jeden klniesz na takie zachowanie wśród szlachciców, ja też nienawidzę tych padalców. Królowa nie bez powodu wysłała mnie tutaj. Nie kazała cię zabić a przyprowadzić do niej. Nie zastanawia cię to? Po tym co zrobiłeś, śmiało można by pominąć nudne procesy i przejść do egzekucji. Teraz dam ci wybór: przyjmiesz moją ofertę współpracy albo poślę cię na stryczek, tak jak powinnam. To jak? Wysłuchasz mnie czy mam pozwolić mojemu słudze dokończyć zabawę? Ostatnio narzekał na nudę – dodała w zastanowieniu, przypominając coś sobie.
- Jeżeli pozwolisz, chcę coś sprawdzić. Nie bój się, gdybym pragnął ci coś zrobić, nie czekałbym aż do teraz – powiedział Tsusen, podchodząc do porywacza, by po chwili zatopić kły w jego szyi.
- Co.. co ty robisz!? – zawołał zaskoczony mężczyzna. Po dwóch sekundach wampir się odsunął, zasłaniając twarz maską i kapturem. Porywacz spojrzał na niego zdezorientowany, trzymając dłoń na ugryzieniu.
- Znikam na trochę. Tylko nie rozrabiajcie, bo będę o tym wiedział - oznajmił i śmiejąc się jak szaleniec, zniknął. Rozalia westchnęła w załamaniu, patrząc na miejsce, w którym rozpłynął się w powietrze.
- Chyba muszę się pogodzić z tym, że robi, co mu się żywnie podoba. Nie, czekaj! To by było zbyt proste, trzeba mu dać nauczkę - zaśmiała się chytrze pod nosem, aż mężczyźnie ciarki przeszły po plecach.


*** 

            Pojawił się w tym samym miejscu po jakichś pięciu minutach, na dłoniach trzymając nieprzytomną dziewczynę. Miała średniej długości brązowe włosy oraz dość kuszące krągłości. Na ubraniu z przodu widniała plama krwi, ale widać było, że to nie jej. Położył ją na starej kanapie, po czym sam usiadł w jakimś ciemnym kącie, skąd widać było tylko jego lekko błyszczące krwiste ślepia.
- Za niecałe dwie minuty powinna się ocknąć - powiedział spokojnie, czyszcząc swoje ostrze.
- Miło, że wróciłeś – westchnęła – Nie zabiłeś nikogo, prawda? – spytała, patrząc na niego uważnie. Nie minęło kilka minut, a dziewczyna niewiele starsza od Rozy ocknęła się, podnosząc i siadając na kanapie. Uniosła wzrok i na chwilę zamarła.
- Braciszku! – łzy napłynęły jej do oczu. Wstała i rzuciła się mu w objęcia, a mężczyzna, nie wierząc we własne szczęście, przytulił ją mocno do siebie.
 - Już w porządku, Erin, jestem przy tobie – wyszeptał siostrze do ucha, by dodać jej otuchy. Spojrzał na Tsusena, nadal ściskając mocno swoją siostrę. - Dziękuję, mam u ciebie dług. Sam nie mogłem jej uratować – powiedział ze łzami w oczach, choć starał się opanować i trzymać fason. Pocałował siostrę w czubek głowy i przytulił mocno, głaszcząc ją po głowie. Rozalia uśmiechnęła się, widząc, że są szczęśliwi. Nie miała serca im teraz przerywać. Wstała cicho, dając im odrobinę czasu dla siebie.
 - Musimy zawieźć ich do Królowej, prędzej czy później ich złapią, a wtedy nie będę mogła im pomóc. Królowa ma u mnie dość spory dług zaufania, wiem co robić – powiedziała szeptem do Tsusena, patrząc na niego i będąc bardzo blisko. Odetchnęła głęboko, opierając się lekko o oparcie kanapy.
- Królowa się ucieszy, teraz będzie mogła powołać Komisję Szlachecką. Potrzebowała kogoś nieprzekupnego, by sprawdzał szlachciców podejrzanych o nadużywanie władzy i znęcanie się nad chłopami. Teraz szczury będą się pilnować, zwłaszcza jeżeli dowódca ma taką przeszłość – dodała z chytrym uśmieszkiem – Na tym będzie polegać współpraca, o której mówiłam. Spojrzała na zegarek w pomieszczeniu. - Czas się zbierać, załatwmy to jak trzeba. Zajmij się nimi – rozkazała, idąc w stronę drzwi. Zacisnęła dłonie w pięści, przypominając sobie fragment przeszłości.
- W razie czego, jakbyś potrzebował kogoś do zbierania informacji, polecam się – powiedział mężczyzna, wstając z kąta i chowając ostrze. Spokojnie ruszył za Rozą.
- Coś nie tak?- szepnął blisko Rozy.
- Nie, wszystko jest w porządku – powiedziała cicho.
Jej wzrok był odległy. Zacisnęła mocniej dłonie.
- Ty, jak się nazywasz? – spytała, patrząc na niego przez ramię.
- Gerald Longtton, panienko – odpowiedział, trzymając pod ramieniem swoją siostrę i idąc w ich stronę
– Chętnie zgodzę się na współpracę, mam kogoś, kogo muszę chronić – mówiąc to, popatrzył na siostrę z uśmiechem.
- Liczę na to, że nie zawiedziesz mnie i Królowej – odparła chłodnym tonem. Odwróciła się i wyszła z rezydencji. Uśmiechnęła się pod nosem i skierowała w stronę powozu.


*** 

            Było już bardzo późno, gdy wracali. Przed nimi jeszcze długa droga. Wreszcie mieli odrobinę spokoju. Gerald Longtton zdobył tytuł szlachecki i pozwolenie na śledztwa w sprawie nadużywania władzy wśród arystokracji – pod warunkiem, że nigdy więcej bez wyraźnej przyczyny lub rozkazu od Henrietty nie zaatakuje szlachcica. Sami też będą kontrolowani, a w najbliższej przyszłości mieli pozyskać współpracowników z Komisji Szlacheckiej. Zamieszkają razem na zamku. Tylko Rozalia nie tryskała energią na myśl o kolejnym sukcesie. Wpatrywała się w okno nieprzytomnym wzrokiem, zaciskając dłonie, choć i tak widać było ich nieznaczne drżenie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, ile ta misja ją kosztowała. Wróciły wszystkie bolesne wspomnienia, których starała się pozbyć od wielu lat. Tsusen westchnął bezgłośnie.
- Powiedz, co cię trapi, to ci ulży - powiedział, patrząc za okno. – A wiem, że coś cię trapi. Mówi to bicie twego serca, poza tym siedzisz zbyt spokojnie - zerknął na nią kątem oka - Dobrze jest się komuś wygadać, człowiek od razu czuje się wtedy lepiej - dodał spokojnie.
 Roza powoli przeniosła wzrok z okna na niego, jakby się zastanawiała. Podkuliła nogi i owijając wokół nich ręce, schowała głowę w kolanach. Zacisnęła mocniej dłonie. Nie odzywała się jeszcze przez długi czas, rozważając jego słowa, aż w końcu przemówiła.
- Moje wspomnienia wróciły, wszystkie – powiedziała cicho – Czuję na nadgarstkach liny, tak jak wtedy. Tam było tak ciemno, a ja byłam sama do czasu, aż zaczęło im się nudzić. Wiem, że nie powinnam się bać, dzieci szlachciców ciągle są porywane, powinnam przywyknąć, ale.. nie potrafię zapomnieć. Nie chodziło im o okup, chcieli mieć rozrywkę, a ja dałam się złapać. Zwłaszcza ON, pamiętam dokładnie jego twarz, ten paskudny uśmiech i radość gdy wyciągali mnie siłą i zaczynali bić. Nie potrafiłam się bronić, oni byli dorośli, a ja byłam tylko dzieckiem. Kopali mnie, bili, przykładali rozżarzony węgiel do skóry, powoli, by widzieć jak cierpię. Za każdym razem pytali mnie: „ Boli? Jak bardzo? Czy cierpisz?” Głodzili mnie, traktowali jak kundla. Ojciec nie mógł mnie odnaleźć – w tym momencie zaczął jej się łamać głos – Zapadłam się pod ziemię. To piekło trwało osiem dni. Nie mogli mnie odnaleźć przez osiem dni. Każdego dnia to samo, starałam się udawać omdlenie, by przestali, ale… ale kiedy zorientowali się, że chciałam ich oszukać, bili jeszcze mocniej, a później wrzucali z powrotem do tego ciemnego miejsca. To była chyba jakaś piwnica. Nie wiem, zapomniałam. Liny wiązali bardzo mocno. Nie było okien, wszędzie strasznie zimno. Tak bardzo się bałam – słychać było, że płacze – Pamiętam też, że tata po mnie przyszedł. Wziął mnie na ręce, mówił do mnie, a ja nie byłam w stanie nawet się ruszyć czy zareagować. Wszystko wtedy wydawało mi się jakby zamglone, nie wierzyłam, że to prawda... tylko że to sen albo że wreszcie umarłam. Wyniósł mnie stamtąd. Nie pamiętam, co się wtedy dokładnie działo. Tata mówił mi coś, abym się nie bała, że już wszystko jest w porządku. Potem straciłam przytomność i ocknęłam się po miesiącu w szpitalu. Usłyszałam, jak lekarze rozmawiali z moimi rodzicami o tym, że prawie umarłam z wycieńczenia. Ślady po linach były tak mocne, że widziałam je jeszcze wtedy na nadgarstkach. Milczałam przez wiele dni, śniły mi się koszmary. Ich śmiech obijał mi się o uszy przez długi czas. Wiem, że martwiłam tym rodziców, ale nie potrafiłam inaczej. Bałam się, że wrócą, że znowu będę musiała przejść przez ten koszmar! – dokończyła i spojrzała na niego roztrzęsiona. Z oczu lały jej się łzy, a ona sama była przerażona.
- Wiem jak to jest – powiedział Tsusen, siadając obok niej i lekko przytulając ją do siebie, czego kompletnie się po nim nie spodziewała. Patrzyła zaskoczona w miejsce na którym jeszcze przed chwilą siedział, z wolna przestając płakać . - W moim świecie podobnie mnie karano, a poza tym, co mówiłaś, jeszcze... - przerwał na chwilę - "wyrywali mi mięśnie"- dodał w myślach - Nie uwierzyłabyś, co mi robili i jak wtedy wyglądałem -powiedział spokojnie, a ona popatrzyła na niego smutnym wzrokiem. - To już nie wróci, a jeżeli wróci, z rozkoszą zabawię się z tymi ścierwami - jego uśmiech stawał się z każdą chwilą coraz bardziej sadystyczny. Odchrząknął cicho – Dobrze by było, byś się zdrzemnęła –stwierdził, nadal siedząc spokojnie obok niej. Zacisnęła lekko dłoń na ubraniu Chowańca, patrząc na niego. Przetarła wierzchem dłoni zapłakane oczy i zapominając na chwile o całym świecie, wtuliła się lekko w Tsusena.
- Masz rację – przyznała. Czuła się już znacznie lepiej – Teraz, gdy w końcu to komuś powiedziałam, poczułam się lepiej – dodała ciszej. Powoli położyła głowę na jego kolanach. Spojrzała na bransoletkę na nadgarstku i poczuła się bezpieczniej. Zamknęła oczy. - Jesteś pierwszą osobą, której o tym opowiedziałam, dziękuje ci za wszystko, Tsusen – chyba po raz pierwszy nazwała go na głos po imieniu. W normalnych okolicznościach zabiłaby go za to, że jest tak blisko, ale teraz nie miała już po prostu na to siły. Wampir nic nie odpowiedział. Oparł jeden łokieć o framugę okna i spokojnie patrzył za nie. Roza, o dziwo czuła, się przy nim bezpiecznie. W końcu się uspokoiła i po chwili zasnęła…



 ***

              Po pewnym czasie, gdy większość drogi była już za nimi, otworzyła oczy. Spała dość długo, było jej bardzo wygodnie, choć nie pamiętała dlaczego. Przekręciła się i zastygła w bezruchu, zdezorientowana widokiem tak znajomego jej ubrania. Zamrugała z niedowierzaniem i spojrzała w górę.
Krzyknęła ...
...i spanikowała. Oddaliła się na największą możliwą odległość. Czyli drugi koniec siedzenia. Podkuliła dla pewności nogi, patrząc na Tsusena jak wściekły kot.
- Cz.. czemu ja na tobie spałam..!? – syknęła w jego stronę, podkulając jeszcze bardziej nogi, jakby co najmniej minimalna bliskość miała ją poparzyć – Zaraz, czyżbyś rzucił na mnie jakieś wampirze czary-mary, aby mnie do siebie zwabić!? – spytała śmiertelnie poważnie.
Nagle ją olśniło i poczerwieniała w jednej chwili, patrząc na niego.
 - Załóżmy, że to nie miało miejsca, dobrze? – mruknęła w jego stronę. Ten przeniósł leniwie wzrok zza okna na Rozę, po czym wzruszył ramionami, jakby to mało go obchodziło i ponownie zwrócił głowę za okno.
- Mnie to obojętne - powiedział jakby od niechcenia.
- I tak ma być – odparła krótko, nadal podkulona w swojej kryjówce. Przyjrzała się mu dokładnie i zauważyła, że wciąż jest ranny.
 „Igły ze srebra” - przeszło jej przez myśl.
 Wiedziała że to zapewne boli, w końcu jest wampirem, a srebro jest dla nich jak śmiertelna trucizna.
 – Nadal się nie zagoiły? Twoje rany... to moja wina, zbyt łatwo dałam się złapać – powiedziała powoli, przyglądając mu się, jakby sprawdzając, czy zaraz nie padnie trupem.
- To niewielkie ranki, a że spowodowało to srebro, potrwa z parę dni, zanim się zagoją – odrzekł spokojnie, wzruszając ramionami. Zakrył usta dłonią ziewając. - Ile jeszcze zostało do zamku? –zapytał, a ona wyjrzała przez okno, by sprawdzić gdzie są.
- To jeszcze trochę potrwa – oznajmiła opanowanym tonem i znów na niego spojrzała.
- Byłoby lepiej, gdybym napił się krwi, to było dość mocne i stare zaklęcie – wyjaśnił spokojnie.
- A więc potrzebujesz krwi, tak? – spytała, siadając normalnie na siedzeniu – Możesz napić się mojej, to przeze mnie ucierpiałeś, więc wyrównamy rachunki – dodała, patrząc na niego – Co prawda, pewnie moja krew ci nie posmakuje, ale jako twoja pani mogę cię czasem nakarmić.
Spojrzał na nią.
- Ale wiesz co to może oznaczać, prawda? - zapytał spokojnie, obserwując jej reakcję. Poczerwieniała i spojrzała na swoje kolana, przypominając sobie. - Tak, jestem tego świadoma, pij ile chcesz – rzekła. Patrząc na swoje rany stwierdził, że nie będzie się kłócił.
- Jeżeli sobie tego życzysz – powiedział. Lekko odsuwając ubrania z jej szyi, nachylił się i bardzo powoli zatopił kły w niej kły, powoli spijając krew.
Rozchyliła lekko usta, czując, jak wampir się w nią wgryza. Nigdy jeszcze się tak nie czuła, to było bardzo intensywne uczucie. - Ach – westchnęła cicho, czując powoli wypływającą krew - wydawała się teraz niezwykle krucha i delikatna. Zaczął pić nieco łapczywiej. Wypił jeszcze kilka łyków, po czym oderwał się od jej szyi i lekko ją oblizał, zaleczając jej ranki.
- Dawno nie piłem takiej krwi - powiedział, ocierając usta wierzchem dłoni - prawie zapomniałem, jak smakuje dziewica - mruknął do siebie i jakby nie przejmując się swoim stwierdzeniem, wyjrzał za okno.
- Dziewica cię słyszy – burknęła, opierając się o siedzenie, prawie leżąc.
Dyszała. 
Rumieniła się skołowana. 
Spojrzał na nią.
- W moim świecie byłabyś bardzo wyjątkowa z tego powodu – powiedział, po czym zerknął z powrotem za okno. Zamknął na chwilę oczy, wsłuchując się w odgłosy panujące za powozem.
- Czy mógłbyś przestać obgadywać moją cnotę..!? – warknęła na niego widocznie zirytowana – Idiota! – dodała i zdzieliła go po głowie, choć wiedziała, że nie wiele to dało. Westchnęła. Nie wiedziała czemu, ale poczuła ulgę, widząc, że jego rany całkowicie zniknęły. - Cieszę się, że moja krew cię wyleczyła, nie narażaj się zbyt łatwo, tylko sprawiasz mi tym kłopoty – mruknęła do niego, choć nie chciała dać po sobie poznać, że się o niego martwiła. Przesiadła się, nadal odrobinę skołowana, na siedzenie naprzeciwko i położyła na nim, tyłem do Tsusena.
- Nie obgaduję twojej cnoty, tylko stwierdzam fakt, że... - przerwał na chwilę - A, nieważne. Po prostu dla niektórych kobiet w moim świecie cnota była gorsza niż największa tortura, więc puszczały się z pierwszym lepszym - powiedział obojętnie - Tutaj widać, że są inne czasy - uśmiechnął się lekko -prawie jak te, w których byłem człowiekiem – otworzył swoje złote oczy i spojrzał na powoli ciemniejące niebo. Słońce powoli chowało się za wzgórzem.
- Inne czasy? – zaśmiała się - Chyba zapomniałeś o Rachel, jej matka również nie jest lepsza. Mogłabym przysiąc, że przespała się z większością mężczyzn w Tristtein i Germanii – powiedziała Roza kpiąco – Ma na swoim koncie też mojego pierwszego chłopaka. Zrobi wszystko, żeby mi dopiec. – mruknęła pod nosem, ale na tyle głośno, że jej Chowaniec spokojnie mógł to usłyszeć – Może i będę nudna, ale czekam na kogoś właściwego. Na kogoś, w kim naprawdę się zakocham, na prawdziwą miłość – rzekła spokojnie, wpatrując się w szwy na jedwabnym siedzeniu tuż przed sobą.
-I to się chwali-powiedział spokojnie, zamykając oczy. Nie odpowiedziała na to, westchnęła tylko cicho.
- Ciężko być wampirem..? – spytała po chwili – ciągle przypominasz mi męczennika, mam wrażenie, że za czymś tęsknisz, choć widzę, że nie masz problemu z zabijaniem.. – dodała, wyrywając nitkę z siedzenia i uśmiechnęła się kącikiem ust – Ktoś kiedyś mi powiedział, że „ nie powinno się przywyknąć do zabijania, bo wtedy stajesz się mordercą, a mordercą staje się ten, kto nie ma czegoś, co chce chronić”...
- zamyślona bawiła się nitką w dłoniach.
 - Zabijam prawie odkąd drugi raz się narodziłem - powiedział Tsusen spokojnie - i to nie z własnej woli - dodał obojętnym głosem - A straciłem osobę, którą chciałem chronić wtedy, gdy zostałem przemieniony, a moja siostra zginęła pod gruzami domu - dalej wpatrywał się w widok za oknem -Zabijam tylko te osoby, które na to zasługują. Zrobiła w tej chwili coś, czego nawet ona się po sobie nie spodziewała. Przekręciła się w jego stronę, wstając z miejsca i.. przytuliła go. Spokojnie i czule go przytuliła.
- Nigdy nie zrozumiem do końca, co czujesz i ile wycierpiałeś – wyjaśniła – to wiesz tylko ty sam – dodała spokojnie - Nie chcesz pewnie, bym wtrącała się w twoją przeszłość – dokończyła, puszczając go – Tak, to była beznadziejna próba pocieszenia cię, nie rób z siebie takiego męczennika, głupi sługo. Ciągle jesteś komuś potrzebny. Twoje życie teraz należy do mnie, nie zapominaj o tym – odparła, patrząc na niego z wyższością, krzyżując ręce na piersi. Uśmiechnęła się wrednie kącikiem ust. Przytrzymała się dachu - dobrze wiedziała gdzie są. Powóz powoli się zatrzymał, a Roza kopnięciem otworzyła drzwi. - Kiedyś znowu znajdziesz osobę, którą będziesz chciał chronić – powiedziała, patrząc na niego spokojnie. Uśmiechnęła się wrednie w jego stronę i wyszła z powozu, zakładając kaptur na głowę.
- To zabrzmiało jakby Pani coś sugerowała – zażartował, gdy wyszła, a on wyszedł za nią. Spokojnie ruszył w stronę zamku.  Roza zarumieniła się lekko na to stwierdzenie, odrobinę zirytowana.
- Zdaje ci się, sługo – mruknęła, wchodząc do pokoju – Gdybym coś sugerowała, zabrzmiałoby to zupełnie inaczej – westchnęła załamana – Coś ze mną nie tak, zaczynam gadać głupoty – stwierdziła pod nosem, idąc w stronę komody, tuż obok szafy
 "Ciekawe co tam u moich dzieci" – pomyślał. Spojrzał w niebo z lekkim uśmiechem. Dziećmi nazywał swoich uczniów, których kiedyś trenował oraz niektóre osoby przemienione przez niego.
– Muszę się napić, nigdy więcej takich misji – mruknęła zmęczonym głosem i wyciągnęła z szafki butelkę czerwonego wina i kieliszek. Zatrzasnęła drzwiczki szafki nogą i nalała sobie wina do kieliszka. Potrząsnęła nim lekko, wpatrując się w jego czerwony kolor. - Minęło już tyle czasu... – powiedziała do siebie pod nosem i uśmiechnęła się lekko kącikiem ust. Wypiła duszkiem wino, wzięła głęboki oddech i oparła się o komodę.
- Dzieci nie powinny pić - stwierdził spokojnie Tsusen. Rozalia znowu nalała sobie wina i napiła się, nie zwracając uwagi na swojego Chowańca.
- Nie jestem dzieckiem – powiedziała opanowanym głosem – Mam osiemnaście lat – dodała i znów napełniła kieliszek, wypijając duszkiem czerwone wino. Odetchnęła głęboko i spojrzała w sufit, uspakajając się - to była dla niej męcząca misja. Wampir usiadł pod oknem na niewielkiej poduszce a dokładniej uklęknął na tej poduszce i usiadł na nogach. Położył przed sobą prostokątny kamień szlifierski i kilka niewielkich gwiazdek, które zamówił pewnej nocy u jednego z kowali. Uśmiechnął się lekko. Oparł krawędź gwiazdki i powoli zaczął się bujać w przód i tył, ostrząc ową broń. Miał też odpowiednie miejsce na ich trzymanie. Nie przejmował się tym, że jest tu jego pani, teraz był jakby w swoim świecie.
"Jak ja dawno tego nie wykonywałem" - pomyślał z uśmiechem. Pamiętał, jak jakieś 300 lat temu w swoim świecie wykonywał prawie co noc rytuał ostrzenia takich gwiazdek.
Rozalia odłożyła kieliszek na komodę i podeszła do Tsusena, trzymając w dłoni wino. Nachyliła się nad jego ramieniem, przyglądając się temu, co robił.
- Chcesz się napić? Dość dobry rocznik – powiedziała spokojnym głosem - nie była pijana, ale dziwnie uspokojona i mniej wredna niż zwykle – Wino jest dobre na serce – dodała dla zachęty.
- Skoro tak twierdzisz- powiedział obojętnie - Nie chcę wina - dodał, dalej robiąc to, co robił.
Westchnęła zirytowana.
– Nie to nie – powiedziała obojętnie i odwracając się w stronę łóżka, wypiła do końca wino z butelki, wytarła usta wierzchem dłoni i położyła pustą butelkę na komodzie – Sprzątnij to, jak skończysz –przewróciła się na łóżko, wpatrując się w sufit, a raczej baldachim łóżka. - Możesz mnie uważać za dziecko, nie interesuje mnie to – mruknęła i wstała, biorąc koszulę nocną i przewieszając przez ramię.
Mógł zauważyć, że po alkoholu zachowywała się nieco inaczej. Bardziej obojętnie i spokojnie, jak nie ona. To były jej dawne przyzwyczajenia. - Ciekawe masz zainteresowania, wpatrujesz się w to żelastwo z takim zafascynowaniem, że aż zastanawiam się, czy go na mnie nie wypróbujesz, gdy zasnę – powiedziała opanowanym głosem, idąc do łazienki – Miłej zabawy – dodała obojętnie.
- Gdybym chciał, już dawno bym cię zabił - powiedział spokojnie - a to, co robię, przypomina mi stare dobre czasy – dokończył, zanim weszła do łazienki, dalej ostrząc swoje gwiazdki.
- Można było się domyślić – powiedziała z lekkim uśmieszkiem – więc jesteś aż tak pewny siebie? – rzuciła przez ramię – A wiesz, że gdybyś mnie zabił, kontrakt straciłby ważność i byłbyś wolny? – dorzuciła i zamknęła drzwi łazienki. Napuściła wody i spinając włosy do góry, weszła do wanny, rozkoszując się kąpielą. Nie odpowiedział na jej ostatnią wypowiedź.
             Wyszła z łazienki dopiero po godzinie, w koszuli nocnej i kokiem na głowie. Zdjęła srebrną spinkę do włosów i schowała ją do szuflady. Weszła pod kołdrę i spokojnie zasnęła. Nie bała się go ani trochę, podczas gdy on ostrzył gwiazdki, przez całą noc nie zmieniając w ogóle pozycji.


 *** 


             Następne tygodnie upłynęły jak zwykle. Nic się nie zmieniło. Rozalia nadal była wiecznie wściekła na Tsusena. Można powiedzieć, że bardziej niż zwykle. Codziennie słychać było chociaż jeden wybuch dobiegający z dziedzińca lub ich pokoju. Zwłaszcza kiedy drażnił w klasie dziewczyny, za co zawsze mu się od niej porządnie dostawało. Roza nie zauważyła tylko, że ktoś wiecznie obserwuje każdy ruch jej Chowańca. Rachel wręcz nie mogła oderwać od niego wzroku. Zupełnie jakby znalazła sobie kolejny cel do upolowania.
 - Rety! Możesz przestać to robić, głupi sługo..!? – warknęła na niego – Nie udawaj niewiniątka, znam twoje sztuczki. To poruszenie na pewno było przez ciebie! Nikt inny nie mógłby być zdolny do molestowania dziewczyn z takiej odległości – mruknęła wkurzona – Profesor Colbert nawet rozsadził dziewczyny i chłopców, aby mieć pewność, że to nie żaden z nich! – krzyczała na niego, a brew jej niebezpiecznie drgała – Zboczony lis! – warknęła, znowu przezywając go lisem. Codziennie go tak nazywała, wiedząc, jak jest chytry i wredny. Prychnęła wkurzona, odwracając się w przeciwną stronę. Tsusen zakrył usta dłonią, ziewając.
- Po co miałbym im coś robić? -powiedział spokojnie, wzruszając ramionami. Mało się przejmował jej krzyczeniem oraz tym, że co jakiś czas go "wysadzała".
- Tak, bo niby kto inny byłby zdolny do podwijania dziewczynom spódniczek na odległość i przekładania rzeczy z miejsca na miejsce! Zboczeniec! – warknęła na niego, odwracając się gwałtownie w jego stronę i unosząc różdżkę w pogotowiu nad głową. Była widocznie wściekła.
- Skoro tak ci źle, mając mnie za Chowańca, to mogę sobie pójść – otrzepał ubranie i chciał się udać na zewnątrz. Nie zwracał nawet na nią uwagi.
- Nie pozwoliłam ci się oddalić! Natychmiast się wytłumacz! Zboczeńcu! – warknęła na niego.
- O, Roza, Roza. Zupełnie nie rozumiesz mężczyzn. On też ma swoje potrzeby, a to, że ich nie zaspokajasz, to tylko i wyłącznie twoja wina. W końcu jesteś jego mistrzem – powiedziała chytrze Rachel, opierając się łokciem o ramię Tsusena i patrząc na nią wrednie. Roza natychmiast poczerwieniała.
- N-n-nikt cię o- o zdanie nie p-p-pytał, Rachel! – zawołała odrobinę zdezorientowana, wskazując na nią, ciągle z rumieńcem na twarzy.
- Ze mną byłoby ci o wiele lepiej – szepnęła mu konspiracyjnie do ucha - Ja dbałabym o twoje potrzeby jako Chowańca i jako mężczyzny, nie to co ta beznadziejna Roza Zero - dodała, przejeżdżając uwodzicielsko palcem po jego policzku i zjeżdżając nim do jego warg. Dmuchnęła mu w uszko i zachichotała z chytrym uśmieszkiem, eksponując swoje kobiece walory.
- Ciśnie mi się coś na usta, ale powstrzymam się od tego komentarza - powiedział spokojnie, odsuwając Rachel od siebie - Mi do szczęścia potrzebny jest spokój – oznajmił, idąc dalej nieporuszony.
 „I kilka osób do zamordowania” – dokończył w myślach. Z rękami w kieszeniach wyszedł z korytarza, a następnie z zamku. Od razu zmrużył oczy, gdyż oślepiło go słońce, skierował więc swoje kroki w stronę drzewa, na które wszedł, chowając się w jego koronie.
 - Zobaczymy jeszcze, mnie się nie ignoruje – powiedziała Rachel do siebie pod nosem z chytrym uśmieszkiem.
- Mówiłaś coś..? – warknęła na nią Roza, krzyżując ręce na piersi.
- Nie, ależ skąd. Tylko bądź pewna. Odbiorę ci wszystko, jego też. Tylko marnuje się przy tobie… Dam mu czas do namysłu. Na pewno zmądrzeje, mając taką paskudną i beznadziejną mistrzynię – powiedziała i zachichotała chytrze, udając się korytarzem do swojej komnaty. Roza tylko na nią prychnęła, nie przejmując się jej słowami i poszła w głąb korytarza.



*** 


             Przespał się kilka godzin na drzewie, po czym zszedł i powoli zaczął przechadzać się po obrzeżach zamku. Znalazł jakiś spory garnek z drewnem w środku.
-Widać, że Saito tu był - powiedział do siebie po japońsku i zaśmiał się, wyobrażając sobie, jak to wszystko układa. W tym samym czasie Roza już zaczęła zastanawiać się gdzie on się podziewa. Normalnie przywykła do tego, iż lubił znikać na dość długo. Jednak niepokoiły ją groźby Rachel oraz fakt, że powiedział, że śmiało może odejść. Oparła łokieć o biurko, podpierając głowę.
- Czyżby rzeczywiście mnie zostawił..? – zastanawiała się na głos. Martwiło ją to, że pewnie tak zrobił.
- Głupia, po co się martwisz – skarciła się cicho i wstała, podchodząc do okna. Tsusen spacerował spokojnie po korytarzach zamku, znając już w nim prawie każdy kąt.
- Miło znów cię widzieć, zastanowiłeś się może nad moją propozycją? – Rachel pojawiła się znikąd, patrząc na niego z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Tuż za nią krążyła ognista salamandra.
- Nie miałem się nad czym zastanawiać - powiedział spokojnie -i lepiej zabierz tą jaszczurkę, bo ją zjem - dodał zerkając na salamandrę, która również popatrzyła na niego groźnie, bijąc ognistym ogonem o podłogę. - Oho, nie drażnij Ognika – powiedziała spokojnie, opierając dłoń o biodro i przekrzywiając lekko głowę – Przecież powinniście się dogadywać, prawda? – spytała z uśmieszkiem, a salamandra ponownie machnęła ogonem, uderzając nim o posadzkę.
- Chyba będzie lepiej, jeśli porozmawiamy w jakimś bardziej ustronnym miejscu – dodała, unosząc różdżkę do góry.
Wypowiedziała cicho zaklęcie. 
Zniknęli...