– Sądziłam, że znajdziesz się tu raczej w innych okolicznościach, ale na pewno zaraz cię przekonam, co jest dla ciebie najlepsze – odparła i rozwiała lekko dłonią krótkie, czerwone włosy, patrząc na niego z góry, podczas gdy on leżał na ziemi. – Wybacz za to, zapewne nie przywykłeś do takich zaklęć – dodała z promiennym uśmiechem. – Pewnie to zero nie potrafi nawet tego – mruknęła z kpiną w głosie i usiadła na łóżku, przekładając niezwykle kusząco nogę na nogę. – Więc, co powinnam zrobić aby cię przekonać? – zapytała, wpatrując się w niego,a salamandra przeszła groźnie obok i weszła ma swoje posłanie. - Będzie ci u mnie o wiele lepiej, dam ci wszystko czego zapragniesz, łącznie z moim ciałem i… - uśmiechnęła się chytrze - ... krwią – dokończyła, a jej oczy zwęziły się jak u kota. – Wiem, że jesteś wampirem, Roza tego nie ukryje. Cała szkoła już o tym wie, a znając te cnotkę -pewnie nie karmi cię jak powinna - powiedziała i znów niezwykle seksownie przełożyła nogę na nogę. – Nigdy nie umiała zadowolić mężczyzny, wiem prawie na pewno, że ciągle jest dziewicą… – kontynuowała kpiąco. Nienawidziła jej. – Rozkochałam w sobie tylu jej chłopaków, a za żadnym razem nie było trudno – powiedziała zadowolona z siebie, patrząc na czerwony lakier zdobiący jej paznokcie.
- -ぼろ、ふしだらな女、あばずれ女 – wymamrotał, co na ich tłumaczenie znaczyło oczywiście "szmata, kurwa i lafirynda".
- Jedyne co mogłabyś mi dać to spokój - powiedział obojętnie, podnosząc się z ziemi i powoli kierując do wyjścia . Ściana ognia zagrodziła mu przejście, po czym znikła.
- Nie skończyłam – oznajmiła złowróżbnym tonem. – Na pewno jest coś, czego pragniesz tak samo, jak ja pragnę takiego wspaniałego i silnego mężczyzny u boku. Bądź moim Chowańcem, Tsusen – powiedziała i gdy odwrócił się, patrząc na nią groźnym wzrokiem, wyciągnęła sztylet z szuflady. –Może to cię jakoś przekona, na pewno jesteś głodny – powiedziała z niewinnym uśmiechem i przecięła skórę na nadgarstku. Ze świeżej rany natychmiast wypłynęła strużka ciepłej, czerwonej krwi.
***
Czuła, że coś jest nie tak. Było już ciemno. Słowa Rachel wciąż brzmiały jej w uszach.
- Nie mogłaby – nagle coś jej zaświtało, zerwała się z krzesła.
- Rachel, ty idiotko! – warknęła, biegnąc do jej komnaty. Potknęła się w pośpiechu. –Cholera, nie czas na to – mruknęła do siebie, biegnąc dalej korytarzem. Wbiegła na schody, szybko docierając na górę.
***
Jego lodowate oczy zaświeciły krwistą czerwienią, a kły same się wysunęły. Wydawało się, że można wyraźnie zobaczyć jak zapach krwi uderza w jego nozdrza. Po chwili znalazł się obok niej, powalił ją na łóżko i siadł obok, po czym drapieżnie wgryzł się w jej nadgarstek, a im bardziej był głodny – tym sprawiał większy ból. Pech chciał, że teraz „umierał” z głodu. Rachel wrzasnęła, starając się wyrwać od piekielnego bólu. Nie wiedziała, że poczuje coś tak strasznego. Tsusen nie zwracał na to uwagi.Spokojnie spijał jej krew, powoli się nią posilając. W tym samym momencie Roza wbiegła na właściwie piętro. Zaczęła walić w drzwi.
- Rachel! Nie rób tego! Wiem, że Tsusen tam jest! – zaczęła krzyczeć, ale nie czekała ani chwili. Wyciągnęła różdżkę. Wymamrotała coś pod nosem i wcelowała w drzwi. Natychmiast zniknęły w chmurze dymu. Krztusząc się, wbiegła do środka. - Rachel! Jeśli myślisz , że… - zaczęła krzyczeć, jednak zaraz zamilkła, nie wierząc własnym oczom. Poczuła ukłucie w sercu.
Dlaczego nie przyszła wcześniej? Dlaczego poczuła się zdradzona? Opuściła różdżkę, wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczami. - Tsusen… co tu się dzieje..? Odpowiedź! – zawołała.
Oderwał się od nadgarstka Rachel i otarł usta wierzchem dłoni.
- Nie widzisz, że jem ? - mruknął z dezaprobatą, wstając z miejsca. Zdyszana i wciąż wykrzywiona z bólu Rachel, uśmiechnęła się wrednie pod nosem. Nie mogła przepuścić takiej okazji.
- Twój Chowaniec wybrał, a może raczej powinnam powiedzieć „mój Chowaniec”? – spytała, śmiejąc się cicho pod nosem, po czym podniosła się do pozycji siedzącej.
- To kłamstwo – powiedziała, prawie nieprzytomna z szoku Roza. – Kłamiesz –powtórzyła, jakby próbowała samą siebie przekonać. Cofnęła się o krok, z szeroko rozwartymi powiekami wpatrując się w przestrzeń. Została zdradzona. Zdradził ją nawet jej własny Chowaniec.
- Czy gdybym kłamała, twój Chowaniec miałby moją krew na ustach? – spytała z chytrym uśmieszkiem, a ona cofnęła się jeszcze o krok, kręcą głową.
„To nie mogło się stać… Nie on, przecież jest MOIM Chowańcem” – myślała.
-Teraz jest mój – oznajmiła, mierząc ją wyzywającym wzrokiem.
- Zdradziłeś mnie - powiedziała, spuszczając głowę w dół, aby nie było widać jej wzroku. Do oczu napływały jej łzy, a głos zaczął drżeć. – Naprawdę wolisz JĄ ode mnie!? Jestem aż taka zła!? – warknęła, podnosząc na niego wzrok i ledwo powstrzymując płacz. – Dlaczego akurat JĄ!? – krzyknęła, zaciskając dłonie w pięści. Rachel tyle jej już odebrała. Poniżała ją na każdym kroku, kradła jej chłopaków, robiła wszystko, aby uprzykrzyć jej życie. – Dobrze…Widzę, że u niej będzie ci lepiej niż u mnie – powiedziała, siląc się na spokojny ton. – Wolisz ją? W porządku. Nie potrzebuje takiego dwulicowego Chowańca jak ty! Odejdź i nigdy więcej nie wracaj! – warknęła na niego.
Nigdy nie czuła się aż tak upokorzona i zdradzona. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju Rachel. Najszybciej jak tylko mogła.
***
Wbiegła do swojego pokoju,zamykając za sobą drzwi. Oddychała ciężko, była cała roztrzęsiona i nie mogła pozbierać myśli. Spojrzała na podłogę, a po policzkach pociekły jej strużki łez. Rzuciła się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Nie chciała, by ktokolwiek widział jak płacze.
***
Spokojnie obserwował to,co się działo. Nie zdążył nawet nic powiedzieć.
- Powiem ci, że twoja krew jest strasznie zeszmacona. Tak, jak ty sama - powiedział spokojnie - Gdyby nie to, że byłem na głodzie - nawet bym cię nie tknął - oznajmił spokojnie, patrząc z wyższością na Rachel.
- Gdybyś mnie nie zmuszała, może to picie byłoby przyjemniejsze, a w ramach kary… Będziesz miała koszmary - dodał,obnażając swoje zakrwawione kły i śmiejąc się nieco szalenie.
Zniknął.
- Co!? Jak śmiesz nazywać mnie szmatą!? – warknęła, nim zniknął. Prychnęła,wściekła i poniżona.
Pojawił się niepostrzeżenie przy drzwiach pokoju. Rozalia płakała z jego powodu. Czuł to. Bransoletka lśniła niezauważalnie. Roza nie dała mu szansy na wytłumaczenie.Wiedział, że nie chce go widzieć, a tym bardziej z nim rozmawiać.
"Skoro mnie skreśliła mówi się trudno"- pomyślał z rękami w kieszeniach i wyszedł z zamku. Nie miał już czego tu szukać, więc udał się do Królowej. Powiedział jej, że Roza nie za dobrze się czuje i prosiła, by to on przez jakiś czas zajmował się misjami. Dodatkowo wspomniał, żeby Królowa pod żadnym pozorem się nie martwiła, gdyż to nic groźnego. Przez pierwszy miesiąc likwidował samych bandytów w lasach oraz chodził na przeszpiegi. Królowa pomimo jego"próśb" wysyłała do Rozy wiadomości z pochwałami na jej Chowańca. Rozalia wyrzucała je do kosza, nie chciała na nie patrzeć, choć zaczęła się domyślać dlaczego już od dawna nie dostała żadnego zawiadomienia o misji. Przypuszczała, że ją zastąpił. Nie interesowało ją to, co się z nim dzieje. Zdradził ją. Nie dopuszczała do siebie myśli, że z każdym dniem zaczynało jej go brakować coraz bardziej. Każdy dzień był niesamowicie monotonny. Zwlekała się z łóżka, jak gdyby nigdy nic szła do szkoły, ślęczała nad książkami, a resztę dnia gapiła się w okno, tuląc się do poduszki. Biła się z własnymi myślami.Widok jego posłania nie działał na nią dobrze. Wzmagało to tęsknotę, a zarazem złość. Kiedy już była gotowa wybaczyć mu i przywołać z powrotem – odganiała od siebie absurdalny pomysł. Dwa miesiące później w Tristtein rozpętała się wojna. Zmobilizował się każdy oddział wojska oraz sama szkoła magii. Rozalia mimo iż nie dostała wezwania od Królowej, postanowiła wyruszyć. Nie było odwrotu.
***
- Wykazałeś się wielką odwagą w zwalczaniu bandytów - powiedziała Królowa. - Teraz jestem zmuszona prosić cię o to, byś pomógł nam w rozpoczynającej się wojnie - oznajmiła, a białowłosy chłopak ukłonił się bardzo nisko.
- Jestem zaszczycony tym, że wasza wysokość mnie chwali – powiedział, powoli się prostując- lecz niech pani mnie nie prosi - dodał z uśmiechem. - Poświęcę swoje życie, by królestwo żyło szczęśliwie, jednakże mam jedną prośbę... - przerwał na chwilę by nieco zainteresować Królową. -Jeżeli to nie będzie problem, chciałbym pożyczyć skrzypce, które wiszą za panią na ścianie -powiedział spokojnie. - Będą mi niezmiernie pomocne -dodał uśmiechając się tajemniczo, królowa kiwnęła tylko głową, a chłopak uśmiechnął się szerzej i podszedł do ściany, z której ściągnął instrument . Ostrożnie schował skrzypce do futerału,po czym przewiesił przez ramię. -Rozumiem, że czas już wyruszać? – zapytał, a Królowa przytaknęła. Przed miastem było już bardzo dużo szlachty oraz osób gotowych zginąć w obronie królestwa. Na miejsce wojny dotarli po paru dniach, które chłopak spędził biegając obok konia Królowej. Zatrzymali się w odległości kilku kilometrów od przeciwnika, który rozbił obóz na polance po środku lasu, znajdującego się na niewielkim pagórku.
- Jeżeli wasza wysokość pozwoli, chciałbym wpierw sam wejść w szeregi wroga - powiedział klękając na kolano tuż przed Królową –wiem, że to samobójstwo, lecz jedna osoba prędzej niepostrzeżenie dostanie się do przeciwnika, niż cała armia – powiedział,powoli się podnosząc. -Wiele wojen przeżyłem w swoim świecie i wiem, co trzeba najpierw zrobić. Królowa domyśli się momentu, który będzie odpowiedni do ataku – dodał, unosząc nieznacznie kąciki ust. Chwycił sztylet, który Królowa miała przytroczony doboku i wyciągnął go. Przejechał ostrzem po wnętrzu swojej dłoni , po czym oblizał ostrze. - Bliźniacza broń - mruknął do siebie i schował ostrze do kieszeni. – Idę -powiedział i ruszył pędem w stronę obozu najeźdźców. Przy świetle powoli rozjaśniającego się nieba widać było postać białowłosego, która wskoczyła na szczyt drzew i po ich koronach zaczęła biec. Drzewa zdawały się zastygnąć w bezruchu, a tajemnicza sylwetka nagle zniknęła. Poranek był wyjątkowo bezwietrzny. Pierwsze promienie słońca zaczęły przebijać się znad horyzontu,rzucając na świat kolorową poświatę. Wrzask przerażenia niczym ostrze przeciął panującą ciszę i spokój. Ktoś wymachiwał bronią i kaleczył wszystkich, którzy wyłaniali się z namiotu. Już z daleka widać było lśniące, krwistoczerwone oczy Tsu. Zwinnie uniknął jednego z magicznych ciosów, natychmiast wgryzając się wszyję stojącego najbliżej oficera. Kiedy wypił jego krew, odrzucił jego ciało na bok i zniknął w największym z namiotów. Był to namiot Rafaela III Gorumida, władcy Alexhandrii. Po niecałej minucie z namiotu wyszła jedna postać, która uniosła dłoń do nieba. W owej dłoni znajdowała się głowa władcy z kawałkiem kręgosłupa.Akurat tego nie dało się dostrzec z odległości w jakiej znajdowała się królowa Henrietta, lecz przerażony i wściekły zarazem krzyk żołnierzy słychać było doskonale. Nagle w namiot trafiła ogromna kula ognia stworzona przez wszystkich znajdujących się tam arystokratów.
***
Walki trwały do zmroku.Rozalia mimo iż nie dostała wezwania od Królowej, postanowiła wyruszyć. Nie było odwrotu. Walka toczyła się kilka dni, aż przyszło zawiadomienie o końcu wojny. Była to niespodziewana wiadomość, gdyż od dłuższego czasu krążyły plotki o rychłej zagładzie Tristtein. Część z oddziału, w którym walczyła Roza, widziała na szczytach drzew jakąś postać ubraną w czarny płaszcz,powiewający na wieczornym, zimnym wietrze, z zamaskowaną twarzą i zakrytymi włosami. Nie było nawet widać oczu owej postaci. Jedyne co można było widzieć to to, że owy osobnik trzymał w dłoniach skrzypce. Zaczął grać ♫ . Można było dostrzec krew cieknącą z jego ciała. Raz po raz słychać było szloch. Tak, Tsu płakał, lecz nikt nie wiedział że to on. Napastnicy Alexhandrii,słysząc tę melodię, zaczęli unosić broń w górę i strzelać w samych siebie. Tuż przed zniknięciem tajemniczej postaci, w mroku mignęły jego czerwone tęczówki.
***
Tsusen dostał się do górskiej jaskini położonej daleko wśród głębokiego śniegu.
- Czas na hibernację - stwierdził, kładąc się na zimnym lodzie. Ostatkiem sił namalował krwią runy na zamarzniętej powierzchni i upadł na nią, ciężko oddychając . Jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej, a on zapadał w stan hibernacji. Runy były rodzajem zabezpieczenia przed napastnikiem, nikt nie mógł go zabić gdy był w tym stanie.
***
Czekała w swoim namiocie na wieści z pałacu. Nie dowierzała, że wojna mogła skończyć się tak szybko. Wpatrywała się w mapę. Żadna z granic nie została zmniejszona nawet o milimetr. To było wręcz niesamowite. Usłyszała rżenie konia i spojrzała na posłańca,zeskakującego z dumnego wierzchowca. Podszedł do niej i szepnął jej coś do ucha, przytaknęła tylko głową i wzięła od niego list. Nie spodziewała się jednak tego, co zawierał. Rozwinęła pergamin i uważnie przeczytała jego treść. Zamarła.
- To chyba jakiś żart – zaklęła, zmięła list i nie czekając ani chwili, wskoczyła na konia i wróciła pędem do szkoły.
***
- Ten idiota nie zginąłby tak łatwo nawet gdybym chciała – warknęła, przygotowując się do drogi, miała zamiar go odnaleźć. Treść listu ciągle dudniła jej w głowie.
AKT ZGONU TSUSENA HIRAGE
„ SzanownaRozalia Karoline Le Violette de La Vallière .Pragniemy poinformować iż TsusenHirage, Chowaniec, który wykazał się niezwykłą odwagą ilojalnością wobec państwa, zginął na polu bitwy w obronie Tristtein. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, wkroczył w sam środek walki, zgładził Rafaela IIIGorumida, władcęAlexhandrii, czym zakończył wojnę pomiędzy wrogimi królestwami. Odniósł wiele ran w walce z rycerzami wroga, po czym pochłonął go ogień. Jego ciała nie odnaleziono.
Podpisano: Królowa Henrietta de Tristtein
- Lozi, czeka nas długa droga, trzeba odnaleźć Tsusena – szepnęła do białego konia o pięknych, przenikliwych i mądrych oczach oraz srebrnej grzywie. Pogłaskała go i wskoczyła na jego grzbiet. Spięła lejce, koń zarżał unosząc przednie kopyta. Zatupał i ruszył najszybciej, jak tylko potrafił. Zamknęła na chwilę oczy, czując podmuch wiatru na skórze. Spojrzała na kompas od profesora Colberta.
„ Sprowadź go bezpiecznie do szkoły Rozalio, dzięki temu go odnajdziesz, kompas wskaże Ci kierunek do Twojego Chowańca. Może i o tym nie wiecie, ale mimo wszystko łączy Was więź której nie da się tak łatwo zerwać..” - przypomniała sobie słowa nauczyciela. Naciągnęła gruby, biały, zimowy kaptur, okalany srebrnym puchem na głowę, gnając w kierunku wskazanym przez kompas. Wkroczyli w góry. Musiała zwolnić, gdyż kopyta jej konia grzęzły w wielkich zaspach. Galopowali już od kilku dni bez przerwy. Wiedziała że jej koń nie ma już sił, ale na niczym nie zależało jej teraz bardziej, niż na odnalezieniu Tsusena
– Proszę mała, jeszcze troszkę – szepnęła, a koń zarżał i zaczął pewniej stąpać wśród śniegu, zupełnie jakby rozumiał, że to jest ważne dla Rozy. Musiał się postarać. Rozpętała się śnieżyca, z trudem posuwały się dalej przez zaspy śniegu, aż kompas się zatrzymał, wskazując wejście do jaskini. Roza zeskoczyła z konia, zatapiając się po kolana w śniegu, złapała za lejce i ostrożnie wprowadziła konia do jaskini...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz