Rozalia otworzyła powoli zaspane oczy, w chwili gdy się rozbudziła zauważyła, że Tsusena już przy niej nie było, spał jak aniołek na swoim posłaniu, zupełnie jakby wczorajsze wydarzenia nie miały miejsca.
„Najwidoczniej obudził się przede mną i zwiał”
Podniosła się powoli i przeciągnęła, nie spieszyło się jej ponieważ z dniem dzisiejszym zaczynała się w jej szkole przerwa letnia. Zostali z Tsusenem zaproszeni do jej rodzinnego domu. Skrzywiła się lekko na samą myśl. Kochała swoją rodzinę, nie miała co do tego wątpliwości, jednak rodzina Valliere była dość specyficzna. Postawiła nogi na ziemi przypominając sobie, że wypadałoby dojechać do domu przed zmrokiem jeśli nie chcą nocować w lesie. Podniosła się z łóżka i delikatnym pełnym gracji krokiem skierowała się do łazienki. Zajęło jej nieco czasu nim doprowadziła się do porządku. Kiedy wyszła z łazienki poprawiła się ostatni raz przed lustrem, zwracając szczególną uwagę na włosy. Jej długie do połowy pleców włosy układały się w niesforne fale, splotła dwa warkoczyki po obu stronach swojej głowy i spięła ja z tyłu na rozpuszczonych włosach, jej twarz okalały dwa wypuszczone z fryzury kosmyki włosów. Z jakiejś przyczyny chciała wyglądać dzisiaj nieskazitelnie. Uśmiechnęła się. Schowała różdżkę i podeszła do swojego Chowańca. Szturchnęła go lekko nogą, jakby był jakaś zarazą.
- Koniec spania, wstawaj – mruknęła szturchając go nogą kolejny raz, ciągle miała mu za złe wydarzenia z ostatniej nocy, pierwsze było przypadkowe ale co do drugiego była przekonana, że uknuł to jego wredny umysł – wyjeżdżamy, zapomniałeś? – dodała.
- Ja mógłbym sobie jeszcze pospać, bo i tak byłbym szybciej od ciebie-stwierdził spokojnie, wstając na nogi, przeciągnął się, otrzepał ubranie kątem oka spojrzał na Rozę i zatrzymał się tak chwilę jakby się zawiesił. Miała na sobie śliczną, fioletową sukienkę pasującą do koloru jej oczu, delikatną i dziewczęca, na ramionach półprzezroczysty fioletowy szal, nie założyła swojego kapturka pod którym ukrywała się przed światem, był to dość nietypowy widok zważywszy że codziennie widywał ją w mundurku szkolnym i głową schowaną pod kapturem.
- Na co się gapisz? – spytała w końcu Roza, jej lekko drżąca barwa głosu i rozkoszny rumieniec na twarzy zdradzał, że się zawstydziła widząc jak się w nią wpatruje. Jednocześnie widać było, że nadal jest obrażona za wczoraj. Na jej twarzy zawsze malowało się tyle emocji, uwielbiał ją drażnić.
- Nic takiego, wyglądasz – zatrzymał się na moment szukając odpowiedniego słowa – inaczej – dodał krótko i wpatrując się tak w nią wyszedł z pokoju z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Ubrany dziś w ciemne spodnie i białą podkoszulkę z przytroczonym do paska tantem. Westchnęła z załamaniem.
- Dziś będzie mocne słońce, jedziesz ze mną w powozie – zakomunikowała mu i wręczyła swoją walizkę, patrząc na niego z miną „chyba nie myślałeś, że sama to będę taszczyć na dół”. Przeszła obok niego a on westchnął tylko w załamaniu i spokojnie taszczy jej torbę.
- A po co mam jechać z tobą w powozie? –zapytał, machając na boki białym ogonem i ruszając lekko kocimi uszami.
- Możesz biec obok – mruknęła i rzuciła mu na ramię jego płaszcz widząc że nie miał zamiaru brać ubrań na zmianę. Wyszła z budynku, widać było, że nadal jest wściekła i ledwo powstrzymuje się przed załatwieniem go na miejscu. Prychnęła idąc w stronę powozu przy którym czekał już woźnica.
- Skoro tak mówisz-powiedział spokojnie kładąc walizę na dachu powozu po czym wszedł spokojnie do niego i usiadł na swoim miejscu. Rozalia natomiast westchnęła w niebo mamrocząc coś niezrozumiale na temat „facetów”, przywitała się krótko z woźnicą i wsiadła do powozu, od razu odwracając wzrok w stronę okna. Nawet woźnica wyczuwał napiętą atmosferę między nimi.
***
Podniosła się powoli i przeciągnęła, nie spieszyło się jej ponieważ z dniem dzisiejszym zaczynała się w jej szkole przerwa letnia. Zostali z Tsusenem zaproszeni do jej rodzinnego domu. Skrzywiła się lekko na samą myśl. Kochała swoją rodzinę, nie miała co do tego wątpliwości, jednak rodzina Valliere była dość specyficzna. Postawiła nogi na ziemi przypominając sobie, że wypadałoby dojechać do domu przed zmrokiem jeśli nie chcą nocować w lesie. Podniosła się z łóżka i delikatnym pełnym gracji krokiem skierowała się do łazienki. Zajęło jej nieco czasu nim doprowadziła się do porządku. Kiedy wyszła z łazienki poprawiła się ostatni raz przed lustrem, zwracając szczególną uwagę na włosy. Jej długie do połowy pleców włosy układały się w niesforne fale, splotła dwa warkoczyki po obu stronach swojej głowy i spięła ja z tyłu na rozpuszczonych włosach, jej twarz okalały dwa wypuszczone z fryzury kosmyki włosów. Z jakiejś przyczyny chciała wyglądać dzisiaj nieskazitelnie. Uśmiechnęła się. Schowała różdżkę i podeszła do swojego Chowańca. Szturchnęła go lekko nogą, jakby był jakaś zarazą.
- Koniec spania, wstawaj – mruknęła szturchając go nogą kolejny raz, ciągle miała mu za złe wydarzenia z ostatniej nocy, pierwsze było przypadkowe ale co do drugiego była przekonana, że uknuł to jego wredny umysł – wyjeżdżamy, zapomniałeś? – dodała.
- Ja mógłbym sobie jeszcze pospać, bo i tak byłbym szybciej od ciebie-stwierdził spokojnie, wstając na nogi, przeciągnął się, otrzepał ubranie kątem oka spojrzał na Rozę i zatrzymał się tak chwilę jakby się zawiesił. Miała na sobie śliczną, fioletową sukienkę pasującą do koloru jej oczu, delikatną i dziewczęca, na ramionach półprzezroczysty fioletowy szal, nie założyła swojego kapturka pod którym ukrywała się przed światem, był to dość nietypowy widok zważywszy że codziennie widywał ją w mundurku szkolnym i głową schowaną pod kapturem.
- Na co się gapisz? – spytała w końcu Roza, jej lekko drżąca barwa głosu i rozkoszny rumieniec na twarzy zdradzał, że się zawstydziła widząc jak się w nią wpatruje. Jednocześnie widać było, że nadal jest obrażona za wczoraj. Na jej twarzy zawsze malowało się tyle emocji, uwielbiał ją drażnić.
- Nic takiego, wyglądasz – zatrzymał się na moment szukając odpowiedniego słowa – inaczej – dodał krótko i wpatrując się tak w nią wyszedł z pokoju z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Ubrany dziś w ciemne spodnie i białą podkoszulkę z przytroczonym do paska tantem. Westchnęła z załamaniem.
- Dziś będzie mocne słońce, jedziesz ze mną w powozie – zakomunikowała mu i wręczyła swoją walizkę, patrząc na niego z miną „chyba nie myślałeś, że sama to będę taszczyć na dół”. Przeszła obok niego a on westchnął tylko w załamaniu i spokojnie taszczy jej torbę.
- A po co mam jechać z tobą w powozie? –zapytał, machając na boki białym ogonem i ruszając lekko kocimi uszami.
- Możesz biec obok – mruknęła i rzuciła mu na ramię jego płaszcz widząc że nie miał zamiaru brać ubrań na zmianę. Wyszła z budynku, widać było, że nadal jest wściekła i ledwo powstrzymuje się przed załatwieniem go na miejscu. Prychnęła idąc w stronę powozu przy którym czekał już woźnica.
- Skoro tak mówisz-powiedział spokojnie kładąc walizę na dachu powozu po czym wszedł spokojnie do niego i usiadł na swoim miejscu. Rozalia natomiast westchnęła w niebo mamrocząc coś niezrozumiale na temat „facetów”, przywitała się krótko z woźnicą i wsiadła do powozu, od razu odwracając wzrok w stronę okna. Nawet woźnica wyczuwał napiętą atmosferę między nimi.
***
Oparł głowę o framugę i zamknął spokojnie oczy, wsłuchując
się w szybki rytm kół powozu. Za oknami przewijał się barwny letni krajobraz.
Panował niesamowity spokój i cisza, przerywana tylko od czasu do czasu rżeniem
konia czy wołaniem woźnicy. Tylko Rozalia siedziała jak na szpilkach z wzrokiem
wbitym morderczo w wampira, licząc na to że to co się stało, było tylko
kolejnym, głupim, zwariowanym snem. Teraz dopiero czuła nienawiść, a
narastającą z każdą chwilą żądza mordu w jej oczach obrazowała ją Tsusenowi.
- I po co się tak wściekać? -zapytał nie otwierając oczu ani nie odwracając w jej kierunku głowy
-to tylko zniszczy twe wewnętrzne i zewnętrzne piękno madonno-powiedział rozchylając lekko powieki i przewracając oczami w jej stronę. Błyszczały lekkim złotem w którym można było dostrzec ogromny ból, cierpienie i inne najgorsze uczucia łącznie z nieskończoną pustką, w którą się wpadnie ale nie da się wyjść, a jak już to po wielu trupach. Inaczej mówiąc jego wzrok jak i głos w tym szczególnym momencie był gorszy od dotyku warg samej pani śmierci, od dotyku dłoni samego pana piekieł. Najprościej mówiąc był chodzącym upiorem którego każdy się boi lecz nawet to nie pokazuje jego prawdziwego bólu. To jest raptem niewielka jego część. Zamknął z powrotem oczy i niezauważalnie dla zwykłego oka przeciął sobie prawy nadgarstek. Nie było czuć zapachu krwi ani widzieć tego ślady. Rana była, spływała i skapywała z niej krew lecz znikała nim dotarła do podłogi powozu.
- Przeżyje to jakoś– mruknęła, nie odwracając wzroku nawet na sekundę. Przywykła do jego groźnych spojrzeń, a teraz przepełniała ja tylko wściekłość – zboczeniec – dodała pod nosem.
- Zboczeńcem są ci którzy podglądają, ci którzy więżą, ci którzy obmacują, gwałcą i się tym napawają-oznajmił a z każdym wypowiadanym słowem czuć było jego złość i coraz to ogromną chęć mordu. Jego słowa aż tym kipiały.
-Ja nie jestem zboczeńcem. Mnie lepiej nazywać śmiercią lub skorupą-powiedział dziwnie obojętnym głosem, na co ona wstała i walnęła w dach powozu przez co woźnica zatrzymał powóz, brew jej niebezpiecznie drgała.
- Czyli mam rozmieć, że twoim zdaniem facet włażący kobiecie, w dodatku nagi, do wanny – wycedziła - NIE JEST ZBOCZEŃCEM!? - wrzasnęła na niego wściekła i cała czerwona na samo wspomnienie – oświecę cię, JESTEŚ ZBOCZEŃCEM! PARSZYWYM, WSTRĘTNYM ZBO- CZEŃ- CEM! – krzyknęła na niego, zaciskając ze wściekłością dłonie w pięści. Brew jej drgała jak oszalała a z niej aż kipiało złością i zażenowaniem.
- Moja wina, że nie zamknęłaś drzwi i byłaś pod wodą..?- zapytał spokojnie zakładając słuchawki by jej więcej nie słuchać-w większości wina jest po twojej stronie bo mogłaś się zamknąć na klucz-stwierdził, na co Roza chciała coś powiedzieć ale widząc, że założył słuchawki zrezygnowała nie chcąc strzępić sobie niepotrzebnie języka- a teraz z łaski swojej jeżeli nie chcesz bym rozerwał ci gardło daj mi spokój, nic nie wiesz i się nigdy niczego o mnie nie dowiesz jak będziesz taka tępa i uparta-powiedział obojętnie osłaniając się od razu tarczą tłumiącą jakiekolwiek odgłosy i ataki, złożył ręce na krzyż na torsie i oparł głowę o framugę okna. teraz dopiero Roza mogła dostrzec głęboką ranę na jego nadgarstku ale niestety nie mogła się do niej dostać przez barierę. Tupnęła nogą, zaciskając dłonie ze złością.
- Nienawidzę cię..! Nienawidzę cię ty wstrętny pajacu z nad rozwiniętym przyrodzeniem..! – zawołała, waląc pięściami w barierę. Gdy to powiedziała jej wzrok się zmienił, był pełen współczucia i bezradności. Usiadła spokojnie na swoim miejscu siedząc chwile w milczeniu jakby się uspokajała powoli. Spojrzała na niego, bała się że ta podróż będzie dla niego zbyt wyczerpująca i najwidoczniej się nie pomyliła. Podjęła szybką decyzje, musieli dostać się jak najprędzej do posiadłości Vallierów. Zapukała w dach.
- Możesz ruszać Ryshard, wybacz że cię zaskoczyłam – powiedziała spokojnym, opanowanym głosem. Powóz znowu ruszył. Rozalia zasłoniła szczelnie okna firanami i oparła głowę o framugę. Monotonna jazda powozem uspokajała i usypiała Rozę, mógł widzieć że coraz ciężej jej powstrzymać oczy przed zamknięciem, w końcu przysnęła. Jej szyja była odsłonięta, wyczuwał tętno krwi płynącej w jej żyłach, mimowolnie przypomniał sobie jej słodki, delikatny smak. Wyczuwał jej krew. Wyczuwał, że śpi aż prosiła się o to by wgryźć się wprost w jej gardło i wypić całą jej krew. Jednak postanowił nic z tym nie robić i spać sobie tak czujnie jak zawsze. Nagle powóz najechał na kamień i podskoczył, Roza rozbudziła się patrząc zdezorientowana dookoła jakby zastanawiała się kiedy przysnęła i na jak długo. Założyła niesforny loczek włosów za ucho i spojrzała na zasłonięte firanami okienko powozu. Powóz stanął, co Rozę widocznie zaskoczyło.
- To za wcześnie.. Ryshard, wszystko w porządku? – zawołała odsłaniając firanę, nic nie widząc postanowiła uchylić drzwiczki i kiedy to zrobiła jeszcze nim wyjrzała usłyszała trzy stuknięcia w dach powozu. Wiedziała co to za sygnał, natychmiast zamknęła drzwi. W chwili gdy to zrobiła miecz przebił je na wylot, ostrze zatrzymało się milimetr przed jej piersią a ona upadła na ziemię powozu wystraszona. – Bandyci – skwitowała pod nosem i wyciągnęła różdżkę, otworzyła drzwiczki z kopa i skierowała różdżkę w stronę drzwi, ktoś chwycił ją za rękę którą trzymała różdżkę i wyciągnął z powozu.- Ach! – zawołała. Wszystko działo się bardzo szybko. Zwinnym ruchem bandyta wykręcił jej rękę przez co jej różdżka upadła na ziemię i przycisnął do swojej piersi, podsuwając ostrze pod szyje.
-„Niemożliwe, wspaniała Rozalia Valliere dała się tak łatwo złapać”- roześmiał się bandyta.
- Cóż, każdy ma swój gorszy dzień – przewróciła oczami – chociaż bardziej mnie ciekawi, skąd znasz moje imię i jak długo nas śledzisz – dodała oschle, patrząc na niego groźnym spojrzeniem przez ramię. Wzrokiem zliczyła bandytów.
-„Później sobie porozmawiamy, hej ty, wyłaź z rękami w górze jeśli chcesz żeby twoja pani żyła!”- zawołał do Tsusena.
- Tsusen, jest ich dwudziestu czterech, dasz sobie radę!? – zawołała, ignorując skierowane w siebie ostrze jakby było niczym.
-„Pozwolił ci się ktoś odzywać?”- spytał i poczuła, że przejechał ostrzem lekko po jej gardle, pojawiła się na nim maleńka ranka, która była dla niej ostrzeżeniem, stróżka krwi spłynęła jej po szyi.
- Nie powinieneś był tego robić – oznajmiła ze spokojem.
W chwili gdy na szyi Rozy pojawiła się rana z wnętrza powozu dosłownie wyleciała przerażająca czerń która aż powodowała duszność. Ze środka błysnęły krwistoczerwone ślepia. Powoli wyłoniła się dłoń która gdy tylko dotknęła powozu sprawiła że drewno całkowicie spróchniało i się rozpadło
-Który z was skurwiele odważył się mnie wybudzić w TEN dzień!?- wycedził wychylając się i wychodząc z powozu. Rozalia głęboko westchnęła widocznie załamana.
- I co zrobiłeś? Teraz będę się musiała użerać z nim kiedy jest w takim stanie – mruknęła pod nosem z miną jakby była zmęczona już tą sytuacją. Ręka jej lekko już zdrętwiała. Tsusen, gdy tylko dotknął ziemi, jego przerażająca aura aż powodowała że od razu chciano paść przed nim na kolana i błagać o litość. Skierował dłoń w stronę mężczyzny który trzymał Roze i w tej chwili nie mógł się już ruszyć. Rozalia wyczuła to i wysmyknęła się zwinnie z jego objęć i lekko cofnęła w tył. Ręce bandyty wbrew jego woli opadły w dół, tak że trzymał je teraz przy swoim ciele.Uniósł go w powietrze i po chwili sprawił, że eksplodował zalewając pozostałych deszczem krwi.
- Bleh – wymamrotała Roza patrząc na swoją zakrwawioną sukienkę.
-Który następny?- zapytał, a z jego ust wydobywała się lodowa para-I tak nie uciekniecie-zapewnił a spod ich nóg wyłoniły się cienie które ich oplątały bardzo mocno. Wszystkich ogarnęła panika, wyglądali na przerażonych, jakby zastanawiali się co teraz zrobić, ale lęk sparaliżował ich zmysły.
– Jesteś obrzydliwy, a to była nowa sukienka, panuj trochę nad sobą – skarciła go Rozalia, ale nie jakoś namolnie. Była spokojna i, wyjątkowo, nie aż tak zdenerwowana jak zwykle.
- Znikajcie -powiedział, cienie całkowicie ich oplotły. Po paru chwilach cienie się rozwiały a ich już w nich nie było pozostała tylko plamka krwi.
- A ty siedź cicho-powiedział, machnął ręką i była już czysta. Zupełnie jakby wchłonął krew, która na nią poleciała. Wrócił do powozu jakby nigdy nic i usiadł na swoim miejscu.
- Hej! Nie możesz tak po prostu..! Co z nimi zrobiłeś? – spytała zerkając do niego do powozu, przyłożyła sobie chusteczkę do szyi żeby zatrzymać krwawienie – nie pomyślałeś może Panie-Jestem –Obrażony- Na -Cały -Świat, że wypadałoby ich wypytać skąd znają moje nazwisko i skąd wiedzieli, że będę tędy przejeżdżać!? A co jeśli są niebezpieczni!? I mają kogoś grubszego za sobą!? – teraz już krzyczała. Nie widząc jednak żadnej reakcji z jego strony westchnęła tylko poirytowana. – Napij się mojej krwi, to rozkaz – oznajmiła stanowczo patrząc na niego stojąc przy wejściu do powozu, szeptała jednym okiem zerkając na woźnice, który powoli zbierał się do dalszej podróży – wyglądasz okropnie i nie mówię tu o twojej twarzy – dodała dotykając palcem jego nosa chcąc go tak trochę powkurzać.
- Pożarłem ich-odparł obojętnie patrząc się na nią, Roza zamilkła czując się lekko niekomfortowo z tą informacją -te cienie to część mnie, więc ich pożarłem i zdobyłem całą wiedzę jaką posiadali a raczej wziąłem to co by mi się przydało-powiedział obojętnie patrząc na nią jednym okiem.
Weszła do powozu, zamykając drzwiczki i siadając tuż obok niego, odsłoniła rankę na szyi, trzymając w dłoniach zakrwawioną chusteczkę – a może… tu nie chodzi o głód? – spytała, chcąc wybadać z jego twarzy czy trafiła w sedno – co miałeś na myśli mówiąc „ten dzień”?Wzruszył ramionami na jej pytanie o "ten dzień" i w chwili gdy to zrobił dostał w tył głowy z liścia od Rozalii.
- Nie wolno, zły wampir – skarciła go – nie wolno tak pożerać ludzi, mogli mieć rodziny, może nie robili tego co robili bo chcieli a musieli – oznajmiła stanowczo – poza tym nie my jesteśmy od wydawania wyroków, od tego jest sąd Tristein – dodała patrząc na niego surowo – i nie wzdryguj się tak jakby nic się nie stało, wiem że coś się dzieje – oznajmiła. Odłożyła chusteczkę na bok i chwyciła dłońmi jego dłonie – Tsusen, co się dzieje? Mi możesz powiedzieć, Proszę – szepnęła, patrząc mu bardzo głęboko w oczy, jej wzrok był spokojny i ufny, wyczekujący a jej dłonie czułe i ciepłe. Zależało jej na nim, mógł to zobaczyć w jej oczach. Westchnął tylko w załamaniu na jej próby wyciągnięcia z niego informacji.
- Po pierwsze, weź zalecz lub zabandażuj sobie tą ranę na szyi, jeżeli nie chcesz abym przypadkiem wgryzając się w twoje gardło nie rozszarpał ci go-powiedział patrząc na nią obojętnie a Roza zaskoczona dotknęła dłonią ranki i zauważyła, że krew jeszcze z niej leci
– Przepraszam, myślałam, że przestała już krwawić – powiedziała cicho i przyłożyła z powrotem chusteczkę do szyi, wzrokiem szukając swojej torebki.
- Pomyśl przez chwile, a domyślisz się co to za dzień-powiedział i pstryknął ją w czoło.
- Oh – dotknęła czoła i spojrzała na niego naburmuszonym wzrokiem – domyślam się, ale wole nie dopisywać własnej interpretacji, nie chce by zaistniały jakieś nieporozumienia – powiedziała dumnym i eleganckim tonem, prostując się. Znalazła torebkę wyciągnęła z niej opatrunek, przyłożyła gazę do szyi i zawiązała lekko bandaż, widocznie zamyślona. – Nie zamartwiaj się tak, nie chciałaby tego – szepnęła nagle i spojrzała mu w oczy, mówiąc oczywiście o jego siostrze. Podejrzewała, że to tego dnia zginęła a on został przemieniony w wampira.
-Może i tak-powiedział spokojnie-ale lepiej smucić się jeden dzień niż cały czas prawda? -powiedział spokojnie na co Roza się uśmiechnęła-poza tym i tak nie trwa to u mnie długo-dodał.
- Pewnie wolałbyś być teraz sam- stwierdziła cicho, odwracając wzrok – czy… Czy jest coś co mogłabym dla ciebie zrobić? – spytała spokojnym głosem.
- Nie chcesz wiedzieć co mogłabyś dla mnie zrobić-powiedział z wrednym uśmiechem, cóż nie miał nic na myśli tylko po prostu postanowił się z nią podroczyć.
- Co masz na myśli? – wycedziła widocznie zdenerwowana, jedna brew jej nerwowo drgała – jesteś niemożliwy! – zawołała czerwieniąc się i przesiadła się na swoje miejsce naprzeciw niego odwracając wzrok w inną stronę.
- Czyżbyś pomyślała o czymś zboczonym? -zapytał z wrednym uśmieszkiem-bo ja mówiąc to o niczym nie myślałem-dodał pokazując swoje ząbki w wrednym uśmiechu. Widocznie poirytowana Roza prychnęła i wkurzona odwróciła głowę w inną stronę krzyżując ręce na piersi.
- Ależ skąd! Ja!? Coś zboczonego!? I to z tobą!? Chyba ci się w głowie poprzewracało z tej twojej depresji! – oznajmiła stanowczym, donośnym tonem – ale cóż dziwnego jak już wchodzisz bezbronnej damie do wanny parszywy zboczeńcu, a teraz masz jakieś zboczone insynuacje w moją stronę! Niewyobrażalny z ciebie dewiant – mówiła i mówiła coraz bardziej poirytowana na wspomnienie ich małej wpadki, brew jej drgała, policzki się czerwieniły a ona sama zdawała się, prawie że gotować ze wściekłości.
-Po pierwsze, ja tylko powiedziałem że "nie chcesz wiedzieć co mogłabyś dla mnie zrobić" a resztę już sobie sama dopowiedziałaś-powiedział spokojnie-to ty jesteś winna. Po cholerę zanurzałaś się cała w wodzie? Gdyby nie to nie wlazłbym ci do wanny-dodał spokojnie.
- C-Co!? TO niby moja wina!? – teraz już zaczęła krzyczeć i wręcz się gotowała – zanurzyłam się bo chciałam umyć włosy, poza tym czasami ćwiczę wstrzymywanie oddechu pod wodą, w moim zawodzie mogą chcieć mnie utopić w każdej chwili, ale nie zrozumie tego ktoś kto nie musi oddychać.. zaraz a co CIEBIE obchodzi co robię w MOJEJ wannie!? – zawołała zaciskając dłonie w pięści żeby go nie spróbować udusić – przez ciebie już nigdy nie pójdę się kąpać spokojnie! Ty wstrętny… - wskazała na niego palcem ale nagle jakby zaczął plątać jej się język -…Tsusen, coś jest nie tak – wyszeptała i to były ostatnie słowa jakie wypowiedziała, opadła bokiem na siedzenie. Mógł zauważyć, że rana na jej szyi się sączyła, krew przesiąkała przez opatrunek. Zwykłe draśniecie tak się nie zachowuje.
- Z tobą to zawsze coś jest nie tak-stwierdził spokojnie ignorując sytuacje, po chwili jednak zrozumiał że to nie jest żart. Jej tętno drastycznie zwolniło, nie ruszała się już dłuższy czas. Jego brew zaczęła niebezpiecznie drżeć.
- Ja ją naprawdę kiedyś sam zamorduje-wycedził przez zęby, położył ją na siedzeniach, zszarpał opatrunek jaki miała na szyi i wgryzł się prosto w jej gardło spijając tak jej krew i jednocześnie ją oddając już oczyszczoną. Było bardzo źle, większość jej krwi była już zarażona trucizną, była mocna. Oczyszczenie jej było trudne. Wiedział z ich wspomnienia, chcieli uprowadzić Rozalię, najwidoczniej trucizna miała być zabezpieczeniem żeby nie chciała uciekać. Albo miała inny cel…
- I po co się tak wściekać? -zapytał nie otwierając oczu ani nie odwracając w jej kierunku głowy
-to tylko zniszczy twe wewnętrzne i zewnętrzne piękno madonno-powiedział rozchylając lekko powieki i przewracając oczami w jej stronę. Błyszczały lekkim złotem w którym można było dostrzec ogromny ból, cierpienie i inne najgorsze uczucia łącznie z nieskończoną pustką, w którą się wpadnie ale nie da się wyjść, a jak już to po wielu trupach. Inaczej mówiąc jego wzrok jak i głos w tym szczególnym momencie był gorszy od dotyku warg samej pani śmierci, od dotyku dłoni samego pana piekieł. Najprościej mówiąc był chodzącym upiorem którego każdy się boi lecz nawet to nie pokazuje jego prawdziwego bólu. To jest raptem niewielka jego część. Zamknął z powrotem oczy i niezauważalnie dla zwykłego oka przeciął sobie prawy nadgarstek. Nie było czuć zapachu krwi ani widzieć tego ślady. Rana była, spływała i skapywała z niej krew lecz znikała nim dotarła do podłogi powozu.
- Przeżyje to jakoś– mruknęła, nie odwracając wzroku nawet na sekundę. Przywykła do jego groźnych spojrzeń, a teraz przepełniała ja tylko wściekłość – zboczeniec – dodała pod nosem.
- Zboczeńcem są ci którzy podglądają, ci którzy więżą, ci którzy obmacują, gwałcą i się tym napawają-oznajmił a z każdym wypowiadanym słowem czuć było jego złość i coraz to ogromną chęć mordu. Jego słowa aż tym kipiały.
-Ja nie jestem zboczeńcem. Mnie lepiej nazywać śmiercią lub skorupą-powiedział dziwnie obojętnym głosem, na co ona wstała i walnęła w dach powozu przez co woźnica zatrzymał powóz, brew jej niebezpiecznie drgała.
- Czyli mam rozmieć, że twoim zdaniem facet włażący kobiecie, w dodatku nagi, do wanny – wycedziła - NIE JEST ZBOCZEŃCEM!? - wrzasnęła na niego wściekła i cała czerwona na samo wspomnienie – oświecę cię, JESTEŚ ZBOCZEŃCEM! PARSZYWYM, WSTRĘTNYM ZBO- CZEŃ- CEM! – krzyknęła na niego, zaciskając ze wściekłością dłonie w pięści. Brew jej drgała jak oszalała a z niej aż kipiało złością i zażenowaniem.
- Moja wina, że nie zamknęłaś drzwi i byłaś pod wodą..?- zapytał spokojnie zakładając słuchawki by jej więcej nie słuchać-w większości wina jest po twojej stronie bo mogłaś się zamknąć na klucz-stwierdził, na co Roza chciała coś powiedzieć ale widząc, że założył słuchawki zrezygnowała nie chcąc strzępić sobie niepotrzebnie języka- a teraz z łaski swojej jeżeli nie chcesz bym rozerwał ci gardło daj mi spokój, nic nie wiesz i się nigdy niczego o mnie nie dowiesz jak będziesz taka tępa i uparta-powiedział obojętnie osłaniając się od razu tarczą tłumiącą jakiekolwiek odgłosy i ataki, złożył ręce na krzyż na torsie i oparł głowę o framugę okna. teraz dopiero Roza mogła dostrzec głęboką ranę na jego nadgarstku ale niestety nie mogła się do niej dostać przez barierę. Tupnęła nogą, zaciskając dłonie ze złością.
- Nienawidzę cię..! Nienawidzę cię ty wstrętny pajacu z nad rozwiniętym przyrodzeniem..! – zawołała, waląc pięściami w barierę. Gdy to powiedziała jej wzrok się zmienił, był pełen współczucia i bezradności. Usiadła spokojnie na swoim miejscu siedząc chwile w milczeniu jakby się uspokajała powoli. Spojrzała na niego, bała się że ta podróż będzie dla niego zbyt wyczerpująca i najwidoczniej się nie pomyliła. Podjęła szybką decyzje, musieli dostać się jak najprędzej do posiadłości Vallierów. Zapukała w dach.
- Możesz ruszać Ryshard, wybacz że cię zaskoczyłam – powiedziała spokojnym, opanowanym głosem. Powóz znowu ruszył. Rozalia zasłoniła szczelnie okna firanami i oparła głowę o framugę. Monotonna jazda powozem uspokajała i usypiała Rozę, mógł widzieć że coraz ciężej jej powstrzymać oczy przed zamknięciem, w końcu przysnęła. Jej szyja była odsłonięta, wyczuwał tętno krwi płynącej w jej żyłach, mimowolnie przypomniał sobie jej słodki, delikatny smak. Wyczuwał jej krew. Wyczuwał, że śpi aż prosiła się o to by wgryźć się wprost w jej gardło i wypić całą jej krew. Jednak postanowił nic z tym nie robić i spać sobie tak czujnie jak zawsze. Nagle powóz najechał na kamień i podskoczył, Roza rozbudziła się patrząc zdezorientowana dookoła jakby zastanawiała się kiedy przysnęła i na jak długo. Założyła niesforny loczek włosów za ucho i spojrzała na zasłonięte firanami okienko powozu. Powóz stanął, co Rozę widocznie zaskoczyło.
- To za wcześnie.. Ryshard, wszystko w porządku? – zawołała odsłaniając firanę, nic nie widząc postanowiła uchylić drzwiczki i kiedy to zrobiła jeszcze nim wyjrzała usłyszała trzy stuknięcia w dach powozu. Wiedziała co to za sygnał, natychmiast zamknęła drzwi. W chwili gdy to zrobiła miecz przebił je na wylot, ostrze zatrzymało się milimetr przed jej piersią a ona upadła na ziemię powozu wystraszona. – Bandyci – skwitowała pod nosem i wyciągnęła różdżkę, otworzyła drzwiczki z kopa i skierowała różdżkę w stronę drzwi, ktoś chwycił ją za rękę którą trzymała różdżkę i wyciągnął z powozu.- Ach! – zawołała. Wszystko działo się bardzo szybko. Zwinnym ruchem bandyta wykręcił jej rękę przez co jej różdżka upadła na ziemię i przycisnął do swojej piersi, podsuwając ostrze pod szyje.
-„Niemożliwe, wspaniała Rozalia Valliere dała się tak łatwo złapać”- roześmiał się bandyta.
- Cóż, każdy ma swój gorszy dzień – przewróciła oczami – chociaż bardziej mnie ciekawi, skąd znasz moje imię i jak długo nas śledzisz – dodała oschle, patrząc na niego groźnym spojrzeniem przez ramię. Wzrokiem zliczyła bandytów.
-„Później sobie porozmawiamy, hej ty, wyłaź z rękami w górze jeśli chcesz żeby twoja pani żyła!”- zawołał do Tsusena.
- Tsusen, jest ich dwudziestu czterech, dasz sobie radę!? – zawołała, ignorując skierowane w siebie ostrze jakby było niczym.
-„Pozwolił ci się ktoś odzywać?”- spytał i poczuła, że przejechał ostrzem lekko po jej gardle, pojawiła się na nim maleńka ranka, która była dla niej ostrzeżeniem, stróżka krwi spłynęła jej po szyi.
- Nie powinieneś był tego robić – oznajmiła ze spokojem.
W chwili gdy na szyi Rozy pojawiła się rana z wnętrza powozu dosłownie wyleciała przerażająca czerń która aż powodowała duszność. Ze środka błysnęły krwistoczerwone ślepia. Powoli wyłoniła się dłoń która gdy tylko dotknęła powozu sprawiła że drewno całkowicie spróchniało i się rozpadło
-Który z was skurwiele odważył się mnie wybudzić w TEN dzień!?- wycedził wychylając się i wychodząc z powozu. Rozalia głęboko westchnęła widocznie załamana.
- I co zrobiłeś? Teraz będę się musiała użerać z nim kiedy jest w takim stanie – mruknęła pod nosem z miną jakby była zmęczona już tą sytuacją. Ręka jej lekko już zdrętwiała. Tsusen, gdy tylko dotknął ziemi, jego przerażająca aura aż powodowała że od razu chciano paść przed nim na kolana i błagać o litość. Skierował dłoń w stronę mężczyzny który trzymał Roze i w tej chwili nie mógł się już ruszyć. Rozalia wyczuła to i wysmyknęła się zwinnie z jego objęć i lekko cofnęła w tył. Ręce bandyty wbrew jego woli opadły w dół, tak że trzymał je teraz przy swoim ciele.Uniósł go w powietrze i po chwili sprawił, że eksplodował zalewając pozostałych deszczem krwi.
- Bleh – wymamrotała Roza patrząc na swoją zakrwawioną sukienkę.
-Który następny?- zapytał, a z jego ust wydobywała się lodowa para-I tak nie uciekniecie-zapewnił a spod ich nóg wyłoniły się cienie które ich oplątały bardzo mocno. Wszystkich ogarnęła panika, wyglądali na przerażonych, jakby zastanawiali się co teraz zrobić, ale lęk sparaliżował ich zmysły.
– Jesteś obrzydliwy, a to była nowa sukienka, panuj trochę nad sobą – skarciła go Rozalia, ale nie jakoś namolnie. Była spokojna i, wyjątkowo, nie aż tak zdenerwowana jak zwykle.
- Znikajcie -powiedział, cienie całkowicie ich oplotły. Po paru chwilach cienie się rozwiały a ich już w nich nie było pozostała tylko plamka krwi.
- A ty siedź cicho-powiedział, machnął ręką i była już czysta. Zupełnie jakby wchłonął krew, która na nią poleciała. Wrócił do powozu jakby nigdy nic i usiadł na swoim miejscu.
- Hej! Nie możesz tak po prostu..! Co z nimi zrobiłeś? – spytała zerkając do niego do powozu, przyłożyła sobie chusteczkę do szyi żeby zatrzymać krwawienie – nie pomyślałeś może Panie-Jestem –Obrażony- Na -Cały -Świat, że wypadałoby ich wypytać skąd znają moje nazwisko i skąd wiedzieli, że będę tędy przejeżdżać!? A co jeśli są niebezpieczni!? I mają kogoś grubszego za sobą!? – teraz już krzyczała. Nie widząc jednak żadnej reakcji z jego strony westchnęła tylko poirytowana. – Napij się mojej krwi, to rozkaz – oznajmiła stanowczo patrząc na niego stojąc przy wejściu do powozu, szeptała jednym okiem zerkając na woźnice, który powoli zbierał się do dalszej podróży – wyglądasz okropnie i nie mówię tu o twojej twarzy – dodała dotykając palcem jego nosa chcąc go tak trochę powkurzać.
- Pożarłem ich-odparł obojętnie patrząc się na nią, Roza zamilkła czując się lekko niekomfortowo z tą informacją -te cienie to część mnie, więc ich pożarłem i zdobyłem całą wiedzę jaką posiadali a raczej wziąłem to co by mi się przydało-powiedział obojętnie patrząc na nią jednym okiem.
Weszła do powozu, zamykając drzwiczki i siadając tuż obok niego, odsłoniła rankę na szyi, trzymając w dłoniach zakrwawioną chusteczkę – a może… tu nie chodzi o głód? – spytała, chcąc wybadać z jego twarzy czy trafiła w sedno – co miałeś na myśli mówiąc „ten dzień”?Wzruszył ramionami na jej pytanie o "ten dzień" i w chwili gdy to zrobił dostał w tył głowy z liścia od Rozalii.
- Nie wolno, zły wampir – skarciła go – nie wolno tak pożerać ludzi, mogli mieć rodziny, może nie robili tego co robili bo chcieli a musieli – oznajmiła stanowczo – poza tym nie my jesteśmy od wydawania wyroków, od tego jest sąd Tristein – dodała patrząc na niego surowo – i nie wzdryguj się tak jakby nic się nie stało, wiem że coś się dzieje – oznajmiła. Odłożyła chusteczkę na bok i chwyciła dłońmi jego dłonie – Tsusen, co się dzieje? Mi możesz powiedzieć, Proszę – szepnęła, patrząc mu bardzo głęboko w oczy, jej wzrok był spokojny i ufny, wyczekujący a jej dłonie czułe i ciepłe. Zależało jej na nim, mógł to zobaczyć w jej oczach. Westchnął tylko w załamaniu na jej próby wyciągnięcia z niego informacji.
- Po pierwsze, weź zalecz lub zabandażuj sobie tą ranę na szyi, jeżeli nie chcesz abym przypadkiem wgryzając się w twoje gardło nie rozszarpał ci go-powiedział patrząc na nią obojętnie a Roza zaskoczona dotknęła dłonią ranki i zauważyła, że krew jeszcze z niej leci
– Przepraszam, myślałam, że przestała już krwawić – powiedziała cicho i przyłożyła z powrotem chusteczkę do szyi, wzrokiem szukając swojej torebki.
- Pomyśl przez chwile, a domyślisz się co to za dzień-powiedział i pstryknął ją w czoło.
- Oh – dotknęła czoła i spojrzała na niego naburmuszonym wzrokiem – domyślam się, ale wole nie dopisywać własnej interpretacji, nie chce by zaistniały jakieś nieporozumienia – powiedziała dumnym i eleganckim tonem, prostując się. Znalazła torebkę wyciągnęła z niej opatrunek, przyłożyła gazę do szyi i zawiązała lekko bandaż, widocznie zamyślona. – Nie zamartwiaj się tak, nie chciałaby tego – szepnęła nagle i spojrzała mu w oczy, mówiąc oczywiście o jego siostrze. Podejrzewała, że to tego dnia zginęła a on został przemieniony w wampira.
-Może i tak-powiedział spokojnie-ale lepiej smucić się jeden dzień niż cały czas prawda? -powiedział spokojnie na co Roza się uśmiechnęła-poza tym i tak nie trwa to u mnie długo-dodał.
- Pewnie wolałbyś być teraz sam- stwierdziła cicho, odwracając wzrok – czy… Czy jest coś co mogłabym dla ciebie zrobić? – spytała spokojnym głosem.
- Nie chcesz wiedzieć co mogłabyś dla mnie zrobić-powiedział z wrednym uśmiechem, cóż nie miał nic na myśli tylko po prostu postanowił się z nią podroczyć.
- Co masz na myśli? – wycedziła widocznie zdenerwowana, jedna brew jej nerwowo drgała – jesteś niemożliwy! – zawołała czerwieniąc się i przesiadła się na swoje miejsce naprzeciw niego odwracając wzrok w inną stronę.
- Czyżbyś pomyślała o czymś zboczonym? -zapytał z wrednym uśmieszkiem-bo ja mówiąc to o niczym nie myślałem-dodał pokazując swoje ząbki w wrednym uśmiechu. Widocznie poirytowana Roza prychnęła i wkurzona odwróciła głowę w inną stronę krzyżując ręce na piersi.
- Ależ skąd! Ja!? Coś zboczonego!? I to z tobą!? Chyba ci się w głowie poprzewracało z tej twojej depresji! – oznajmiła stanowczym, donośnym tonem – ale cóż dziwnego jak już wchodzisz bezbronnej damie do wanny parszywy zboczeńcu, a teraz masz jakieś zboczone insynuacje w moją stronę! Niewyobrażalny z ciebie dewiant – mówiła i mówiła coraz bardziej poirytowana na wspomnienie ich małej wpadki, brew jej drgała, policzki się czerwieniły a ona sama zdawała się, prawie że gotować ze wściekłości.
-Po pierwsze, ja tylko powiedziałem że "nie chcesz wiedzieć co mogłabyś dla mnie zrobić" a resztę już sobie sama dopowiedziałaś-powiedział spokojnie-to ty jesteś winna. Po cholerę zanurzałaś się cała w wodzie? Gdyby nie to nie wlazłbym ci do wanny-dodał spokojnie.
- C-Co!? TO niby moja wina!? – teraz już zaczęła krzyczeć i wręcz się gotowała – zanurzyłam się bo chciałam umyć włosy, poza tym czasami ćwiczę wstrzymywanie oddechu pod wodą, w moim zawodzie mogą chcieć mnie utopić w każdej chwili, ale nie zrozumie tego ktoś kto nie musi oddychać.. zaraz a co CIEBIE obchodzi co robię w MOJEJ wannie!? – zawołała zaciskając dłonie w pięści żeby go nie spróbować udusić – przez ciebie już nigdy nie pójdę się kąpać spokojnie! Ty wstrętny… - wskazała na niego palcem ale nagle jakby zaczął plątać jej się język -…Tsusen, coś jest nie tak – wyszeptała i to były ostatnie słowa jakie wypowiedziała, opadła bokiem na siedzenie. Mógł zauważyć, że rana na jej szyi się sączyła, krew przesiąkała przez opatrunek. Zwykłe draśniecie tak się nie zachowuje.
- Z tobą to zawsze coś jest nie tak-stwierdził spokojnie ignorując sytuacje, po chwili jednak zrozumiał że to nie jest żart. Jej tętno drastycznie zwolniło, nie ruszała się już dłuższy czas. Jego brew zaczęła niebezpiecznie drżeć.
- Ja ją naprawdę kiedyś sam zamorduje-wycedził przez zęby, położył ją na siedzeniach, zszarpał opatrunek jaki miała na szyi i wgryzł się prosto w jej gardło spijając tak jej krew i jednocześnie ją oddając już oczyszczoną. Było bardzo źle, większość jej krwi była już zarażona trucizną, była mocna. Oczyszczenie jej było trudne. Wiedział z ich wspomnienia, chcieli uprowadzić Rozalię, najwidoczniej trucizna miała być zabezpieczeniem żeby nie chciała uciekać. Albo miała inny cel…